Jako pierwszy człowiek nurkował w Morzu Północnym, w skafandrze własnej konstrukcji, podbił Brazylię, zaprzyjaźnił się z Indianami i… uratował króla Jana Kazimierza.
polona.pl
Przygody polskiego szlachcica sprzed 300 lat przypominają sensacyjną powieść. Tyle tylko, że wydarzyły się naprawdę. Krzysztof Arciszewski przyszedł na świat w Rogalinie nad Wartą roku Pańskiego 1592, 6 grudnia, 20 minut przed południem. Tak dokładny czas jego urodzin zawdzięczamy ojcu, który zafascynowany astrologią wierzył, że los człowieka jest zapisany w gwiazdach. Gwiazdy jednak nie wymyśliłyby tak niezwykłego życia, jakie miał Krzysztof Arciszewski.
Zabójstwo i wygnanie
W historii Arciszewski pojawił się w sposób bardzo wyrazisty. Otóż uważany za przyjaciela rodziny Kacper Jaruzel Brzeźnicki stopniowo przejmował majątek Arciszewskich. Kiedy procesy sądowe nie przynosiły rezultatu, a Brzeźnicki zaczął wyśmiewać i obrażać rodzinę Arciszewskich, Krzysztof nie mógł tego dłużej znieść. Co zrobił? Opis sprawy jest dość drastyczny, więc go pominę. Ostatecznie jednak Arciszewski ukarał Brzeźnickiego, wieszając go na szubienicy na rynku w Poninie. Sprawa była poważna. Arciszewskiemu groził wyrok śmierci, więc… zniknął. Wkrótce znalazł się w samym centrum wielkiej wojny, zwanej trzydziestoletnią, która ogarnęła całą Europę Zachodnią. Krzysztof był urodzonym żołnierzem, szczególnie sprawdzał się w artylerii. W Holandii ujawnił swój kolejny talent. Skonstruował skafander, w którym mógł przebywać pod wodą. Dzięki temu nie tylko nurkował, ale spędził kilka godzin w mrocznych wodach Morza Północnego. W sieciach rybackich, na które natrafił, wśród ryb był ostrosz, uzbrojony w kolce wypełnione jadem. Ukłuty nurek, cudem uszedł z życiem i choć przez wiele tygodni odczuwał potworny ból w ręce, był zachwycony podmorskimi wyprawami.
Krzysztof Wspaniały
Arciszewski wiele razy żałował popełnionego zabójstwa, polecał się Bogu i żalił na los tułacza, o czym wiemy z wierszy, które pisał. Koniec końców polski szlachcic, jako wybitny dowódca, został admirałem holenderskiej floty i jako głównodowodzący holenderskich wojsk popłynął do Brazylii. Okręt flagowy na jego cześć nosił nazwę „Krzysztof Wspaniały”. Był początek XVI wieku. Na mapie świata znajdowało się jeszcze wiele białych plam. Jedną z nich była Brazylia. Znano zaledwie część wybrzeży, bo resztę pokrywała niezbadana puszcza amazońska, pełna anakond, jaguarów, kolorowych papug i legend o złotych królestwach. Na czele wojsk holenderskich Arciszewski zdobywał kolejne forty i twierdze, toczył walki na lądzie i morzu. Wykorzystując swoje morskie doświadczenia, konstruował miny i torpedy. Na koniec, gdy pokonał Hiszpanów, został mianowany wicegubernatorem Brazylii.
Przyjaźń z Indianami
Podróżnik mógł skorzystać z okazji, by się wzbogacić, gardził jednak skarbami. Zdobyte łupy rozdzielał między żołnierzy, a spokojnych osadników nie pozwolił ograbiać. W Brazylii zaprzyjaźnił się z Indianami Tapuya, spisywał ich obyczaje i wierzenia. Dzięki niemu wiemy, że Indianie na przykład mieli w zwyczaju… spożywanie swoich zmarłych. Nie byli ludożercami, robili to… z szacunku dla zmarłego. Słuchali przepowiedni wygłaszanych przez „diabła z lasu”, którego postać przybierał szaman. Jeżeli przepowiednia była niekorzystna, tłukli „diabła” kijami tak długo, aż powiedział to, co chcieli usłyszeć. Niestety, znakomite i jedyne w swoim rodzaju dzieło Arci- szewskiego o życiu i zwyczajach Indian Tapuya zaginęło i dotąd nie zostało odnalezione. Pozostały jedynie jego krótkie fragmenty.
Bohater Sienkiewicza
Zły los nie opuszczał Arciszewskiego. Z powodu intryg gubernatora Brazylii, holenderskiego hrabiego Nassau, zazdrosnego o sławę, Polak musiał wracać. Kiedy jednak wkrótce okazało się, że oskarżenia były fałszywe, Arciszewski nie chciał już dłużej pozostać w Holandii. A ponieważ zyskał sławę niepokonanego wodza, król polski darował mu dawne winy i mianował dowódcą swojej artylerii. Wkrótce okazało się, że wybór był słuszny. Podczas bitwy pod Zborowem, kiedy król Jan Kazimierz, ciągnący na pomoc obleganemu Zbarażowi, został zaatakowany przez Kozaków i Tatarów, Arciszewski zachował zimną krew. I kiedy klęska wydawała się bliska, błyskawicznie uformował obronny szyk. Ogień dowodzonej przez niego piechoty i armat tak długo powstrzymywał wroga, aż husaria zwarła szeregi i rozniosła go „na szablach i kopytach”. Ten epizod opisał nawet Henryk Sienkiewicz w Trylogii.
Dzielny, sławny i… biedny
Arciszewski nigdy nie chciał bogactw i zaszczytów. Nie po to walczył. Wzorując się na wielkich starożytnych wojownikach greckich, odnosił wspaniałe zwycięstwa, władał skarbami Brazylii, a przy tym pozostał... biedny. I wcale tego nie żałował. Do końca pozostał wierny swoim ideałom. Nie pozostawił po sobie żadnego majątku, Nie dla niego walczył. Po śmierci admirała Arciszewskiego pochowano w kościele w Lesznie. Kilka lat później, w czasie kolejnych wojen, kościół spłonął, a po naszym bohaterze nie został żaden ziemski ślad – z wyjątkiem sławy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.