Szlachetne rubiny. Śrubki wielkości kryształków cukru i maleńkie zębatki. Trwa operacja na sercu… zegarka.
Franciszek Wiegand przed swoim domem
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość
Tik-tak, tik-tak… W domu w Tarnowskich Górach tykają dziesiątki zegarów. Jedne wiszą, inne stoją, a jeszcze inne nosi się w kieszeni albo na ręce. Każdy tyka inaczej. W zupełnej ciszy to tykanie zamienia się w piękną muzykę. – Gdy w dużej orkiestrze ucichną choćby jedne skrzypce, dyrygent od razu to usłyszy – śmieje się Franciszek Wiegand. – Podobnie jest z zegarami – dodaje.
Wahadło ze stoliczkiem
Pan Franciszek nie tylko naprawia zegary. Jest też ich konstruktorem. Wszystko – od najmniejszej śrubki aż po tarczę – to jego dzieło. I, co najbardziej ciekawe, jest jednym z nielicznych twórców zegarów astronomicznych, najdokładniejszych zegarów na świecie. – Takie zegary to źródło czasu dla zwykłych zegarków – wyjaśnia zegarmistrz. – Radzą sobie na przykład ze zmianami ciśnienia czy temperatury – opowiada i bierze do ręki największy ciężarek o wadze… 1 grama. Kładzie go na „stoliczku” zamocowanym w wahadle zegara. – O, teraz zegar przyspieszy o jedną sekundę na dobę – uśmiecha się. – Dlaczego takich zegarów nie ma w każdym domu? – pytam zegarmistrza. – A czy ktoś widział na ulicach miast bolidy Formuły1? – odpowiada pan Franciszek. – Skąd dawniej, kiedy nie było internetu ani telewizji, ani nawet radia, zegarmistrz znał dokładną godzinę? – dopytuję. – Ale było Słońce – odpowiada Franciszek Wiegand, pokazując swój cień na podłodze. – Która to godzina? – Będzie około 13. – ocenia pan Franciszek. Spoglądam na zegar na ścianie. Dobiega 12.55.
Śrubki jak cukier
Pan Franciszek sięga po stary zegarek kieszonkowy. Z mechanizmu wysuwa się maleńki łańcuszek. Gołym okiem trudno dostrzec, że jego kształt przypomina łańcuch rowerowy. Śrubki są tak maleńkie jak kryształki cukru. – Ten zegarek ma około 300 lat – zapewnia mistrz. – Dawniej z takim zegarkiem kieszonkowym marynarz szedł do obserwatorium astronomicznego – opowiada. – Stamtąd „zabierał czas” z zegara astronomicznego, wkładał zegarek do kieszeni i przenosił na okręt, żeby ustawić chronometr okrętowy służący do nawigacji morskiej. – Astronomowie sprawdzają w nocy czas gwiazdowy [wyznaczony tempem, w jakim porusza się sfera niebieska – przyp. red.], dużo dokładniejszy od czasu słonecznego, którym posługujemy się na co dzień. Według niego doba trwa prawie cztery minuty krócej – dodaje pan Franciszek. Na ścianie w domu zegarmistrza czeka na naprawę wielki zegar wiedeński. Powstawał przez czterdzieści lat – od 1801 do 1841 roku. – Powinien bić co kwadrans. Tymczasem wybija pełną godzinę, a piętnaście minut później nagle się zatrzymuje. Nie wiadomo dlaczego… – zastanawia się pan Franciszek.
Operacja na sercu
Od dziecka otaczały go zegary. Jego tata Ryszard Wiegand swój zakład zegarmistrzowski otworzył w 1933 roku. – Kiedy miałem 9 lat, ojciec podarował mi tokarkę. Liczył, że zegary staną się też moją pasją. Ale one mnie wtedy w ogóle nie interesowały – uśmiecha się pan Franciszek. – Interesowały mnie za to samochody. Dlatego jako dziesięciolatek tworzyłem miniaturowe silniczki spalinowe do modeli samolotów – dodaje. Z czasem uczeń Franek pod okiem taty zaczął nabierać szlifów zegarmistrzowskich. Od podstaw stworzył swój pierwszy zegar astronomiczny. – Gdy powiesiłem go na ścianie, moja pierwsza myśl była taka: „To ja tchnąłem w niego życie” – wspomina. Kiedyś zaproszono pana Franciszka Wieganda do Duisburga w Niemczech. Zegarmistrz z Polski miał „ożywić” ogromny zegar na wieży kościelnej. – Wybijał kwadranse i pełne godziny. Dzwonił na Anioł Pański, ale… nie chodził – opowiada mistrz Franciszek. – Konieczna była operacja na sercu… to znaczy musiałem naprawić wychwyt, który jest sercem zegara – dodaje.
Zegar z wycieraczek
Niektóre z zegarów pana Franciszka przypominają nieco drogą biżuterię. Błyszczą w nim czerwone kamienie szlachetne. – To rubiny – wyjaśnia zegarmistrz. – Jedne z najtwardszych minerałów. Sam je szlifuję i wiercę w nich otwory. Pan Franciszek, oprócz zegarów astronomicznych, jest też twórcą zegarów elektrycznych. Tykają w przydomowym ogrodzie, w szkole podstawowej i w muzeum. – Padał deszcz… – zaczyna opowiadać mistrz. – A ja siedziałem w samochodzie i obserwowałem ruch wycieraczek na szybie. I przy kolejnym ruchu olśniło mnie: „Mam zegar!”. Zaraz wyobraźnia poszła w ruch. Skrzynka podłączona do prądu będzie zegarem matką, która co minutę poda impuls do zegara na ścianie. Do przekazywania impulsów wykorzystam mechanizm wycieraczek samochodowych – wspomina swój tok myślenia zegarmistrz. Niedawno 74-letni Franciszek Wiegand otrzymał honorowy tytuł „Mistrza Rzemiosł Artystycznych”. Inne tytuły zdobywa na… basenie. Na każdych zawodach pływackich ma bardzo dobry czas.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.