Przerwany rejs

Szymon Babuchowski

|

MGN 12/2010

publikacja 10.11.2010 14:22

Za to, że pomagali innym, płynęli na Karaiby. Niestety, ich statek połamał maszty. Ciągle jednak nie tracą nadziei, że jeszcze wyruszą w swój wymarzony rejs.

 

Przerwany rejs   "Chopin" z połamanymi masztami fot. HENRYK PRZONDZIONO Gimnazjaliści ze Szkoły pod Żaglami wyruszyli w rejs „Dookoła świata za pomocną dłoń”. Mieli pożeglować na Karaiby. Niełatwo było dostać się na pokład „Fryderyka Chopina”, bo wielu chciałoby spędzić cały semestr na statku.
 
Kilkuset młodych ludzi przez cały rok pomagało młodszym kolegom, potrzebującym czy niepełnosprawnym. Na koniec musieli przebrnąć przez eliminacje sprawnościowe. Ostatecznie, spośród kilkuset chętnych, organizatorzy wybrali 36 osób.
 
Na pozostałych czekały rejsy pocieszenia – po Bałtyku i Mazurach. Młode wilki morskie, oprócz nauki żeglowania, mają na statku normalne lekcje. Uczą się różnie. – Z kartkówek są i piątki, i jedynki – uśmiecha się Katarzyna Jankowska, nauczycielka biologii i lekarz pokładowy. Nauka w Szkole pod Żaglami odbywa się codziennie.
 
Na statku dni tygodnia tracą znaczenie. Niedziela, czyli czas wolny, jest dopiero w porcie. Tam uczniowie mają to, czego brakuje na statku: McDonald, zasięg w komórce i bezprzewodowy internet. „Fryderyk Chopin” wyruszał właśnie z Anglii w stronę hiszpańskiego portu Vigo, gdy silny wiatr połamał jego maszty.
 
Gimnazjaliści spędzili pod pokładem trzy doby, nim holowany statek zawinął do Falmouth. Uczniowie musieli zatrzymać się w miejscowości Penzance, w malowniczej angielskiej krainie o nazwie Kornwalia, gdzie ich odwiedziliśmy.
 
Przez krótki czas chodzili tam do angielskiej szkoły i zwiedzali okolicę. Jednak w końcu organizatorzy podjęli decyzję: młodzież wróci autokarami do Polski. Statek pozostaje na razie w Falmouth i tam będzie remontowany. Gimnazjaliści nie tracą nadziei, że po remoncie wrócą na „Chopina” i pożeglują dalej.

 

Jonasz Włodarczyk   Jonasz Włodarczyk
z Rokicin k. Łodzi. Uczeń szkoły salezjańskiej, pomagał w szkolnej świetlicy, zbierał pieniądze dla Haiti i Chile, uczestniczył w zbiórkach odzieży
fot. HENRYK PRZONDZIONO
JONASZ WŁODARCZYK z Rokicin k. Łodzi
– Podczas rejsu wszyscy się zmieniamy. Załoga uczy nas nie tyle, żebyśmy byli posłuszni, co przestrzegali zasad. To czasem gorsze niż wojsko. W wojsku, na lądzie, czujesz, że jest przestrzeń, do której możesz uciec.
 
A tutaj nie przepłyniesz stu mil do brzegu. Musisz sprostać zadaniu, chociaż bywa naprawdę trudno.
 
Zwłaszcza kiedy chcesz się uczyć, a masz sensacje żołądkowe i co dziesięć minut natura wzywa, by „oddać hołd Neptunowi”. Organizacja czasu też jest na statku bardzo ważna. Jeśli coś odłożysz na później, to tego nie zrobisz.
 
Trzeba pokonać zmęczenie i senność, bez względu na to, która jest godzina. W czasie sztormu, pod pokładem, było ciężko, ale razem przebrnęliśmy przez to wszystko.
 
Na początku bałem się, bo nie wiedziałem, co się może stać. Mamy nadzieję, że popłyniemy jeszcze na te Karaiby. Nikt nam tej nadziei nie odebrał, więc wszyscy jesteśmy dobrej myśli
 
 
 
 
 
 
 
 
Ania Wilk   Ania Wilk
z Wrocławia. Zajmuje się siostrą, która jest dzieckiem z zespołem Downa, chodzi z nią na specjalne zajęcia
fot. Henryk Przondziono
ANIA WILK z Wrocławia
– Od wielu lat jeżdżę z tatą na zloty żaglowców. Tam dowiedziałam się, że istnieją szkoły pod żaglami.
 
Zaczęłam marzyć o takim rejsie. Pewnego razu mama usłyszała w radiu, że są zapisy do Szkoły pod Żaglami. Zgłosiłam się. To dobra szkoła.
 
Na morzu trzeba wszystko szybciej robić. Nie mogę, tak jak w domu, powiedzieć: „mam jeszcze czas”.
 
Jak ktoś mówi „teraz”, to znaczy „teraz”. Podczas rejsu nauczyłam się bardziej dogadywać z ludźmi, współpracować. I uczyć się w trudnych warunkach, kiedy się wszystko buja i człowiek jest zmęczony. Gdy zaczął się sztorm, zaufałam kapitanowi.
 
Martwiłam się tylko, żeby na pokładzie nikomu nic się nie stało. Nie myślałam, że to może być koniec rejsu.
 
Na szczęście, kiedy przybyliśmy do Falmouth, okazało się, że jeszcze jest szansa, żebyśmy dalej popłynęli. Głęboko w środku ciągle wierzę, że tak się stanie.
 
 
 
 
 
Kasia Zajączkowska   Kasia Zajączkowska
z Krotoszyna Pomaga w Centrum Wolontariatu Ziemi Krotoszyńskiej i w świetlicy środowiskowej. Nosiła obiady do niepełnosprawnej, pomagała w przygotowaniu wigilii dla bezdomnych.
fot. HENRYK PRZONDZIONO
KASIA ZAJĄCZKOWSKA z Krotoszyna
– Gdy usłyszałam, że można popłynąć w rejs, zaczęłam angażować się jeszcze bardziej w wolontariat.
 
W Szkole pod Żaglami zafascynowała mnie przygoda.
 
Nigdy wcześniej nie żeglowałam. Wyruszałam w rejs i nie umiałam nic. Byłam zieloniutka. Tu nauczyłam się całego olinowania i sterowania statkiem.
 
Po miesiącu pływania brakuje mi morza, zachodów słońca. Spędzaliśmy na dworze osiem godzin dziennie, co cztery godziny zmieniały się wachty.
 
Gdy zaczął się sztorm, siedzieliśmy pod pokładem. Czuliśmy się tak, jakby cały czas była noc. Brakowało nam świeżego powietrza.
 
Ale wydaje mi się, że przez ten miesiąc fajnie się zgraliśmy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.