Między śniadaniem a mszą

Gabriela Szulik

|

MGN 01/2011

publikacja 14.12.2010 10:11

Światło przed domem. Zapach upieczonego ciasta. Śmiech rozbieganych dzieci i ogromny stół w kuchni, przy którym codziennie rodzina siada do jedzenia, słucha siebie nawzajem a w niedzielę rano słucha Pana Boga.

Między śniadaniem a mszą W każdą niedzielę po śniadaniu rodzina Wardaków czyta słowo Boże i rozmawia o nim fot. JAKUB SZYMCZUK

To nie obrazek z innej epoki. To dom rodziny Wardaków z warszawskiego Aleksandrowa. Odwiedzamy ich w jeden z adwentowych wieczorów.

GWAR W SALONIE
– W Falenicy na rondzie skręcicie w lewo, po prawej będą tory – tłumaczy pani Ania Wardak. – Potem znów skręcicie … A potem… najlepiej zadzwońcie. Każdego o to prosimy, kto chce do nas trafić. Chyba jednak trudno byłoby nam znaleźć dom Wardaków, tym bardziej że spotkać mogliśmy się dopiero pod koniec dnia, gdy dziewięcioosobowa rodzina była już w komplecie. Poza tym padający gęsty śnieg wcale nie ułatwiał zadania. Pan Janusz Wardak odbiera jeszcze starsze dzieci z ostatnich zajęć i przyjeżdża po nas na stację kolejową. Krętą drogą, najczęściej z górki, jedziemy wśród ośnieżonych choinek. Aż trudno uwierzyć, że to jeszcze Warszawa. Wreszcie jesteśmy. Przed domem światło – to zawsze dobry znak: ktoś na nas tu czeka. Trochę zziębnięci, wchodzimy środka i od razu otacza nas gwar rozbieganych po salonie dzieci. Jesteśmy w DOMU.

OD 3 DO 14
Przez kuchnię z ogromnym stołem idziemy w stronę wesołej gromadki. Przedstawiają się po kolei: 3-letni Andrzejek, 5-letni Staś, 7-letni Marcin, 8-letnia Małgosia (w tym roku idzie do I Komunii św.), 10-letnia Kasia z kotem, 12-letni Michał (z pomocą sióstr przygotował i upiekł na nasz przyjazd ciasto) i 14-letnia Agnieszka zwana Jagusią, gimnazjalistka. Młodszym podpowiada tata Janusz i co chwila spoglądając w stronę mamy Anny, upewnia się, czy dobrze pamięta, ile dzieci mają lat. Cóż… dzieci szybko rosną. Widać to choćby na rodzinnych kartkach bożonarodzeniowych, które każdego roku przygotowują sami.

MAŁGOSIA DZIECIĄTKIEM
Pierwsza kartka powstała 8 lat temu, w 2002 roku. Wtedy jeszcze w rodzinie Wardaków dzieci było czworo. Najstarsi, Jagusia i Michał byli Maryją i Józefem, Kasia aniołkiem, a najmłodsza wówczas Małgosia dostała rolę Dzieciątka. Zresztą, nikt jej nie pytał, czy chce, ale na zdjęciu widać, że była przeszczęśliwa. – W tym roku mamy taki pomysł – zdradza pani Ania – żeby na kartce znalazły się zdjęcia z naszego życia w różnych sytuacjach. Na środku między nami figurka Pana Jezusa i takie zdanie: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami”. – Kartki do dziadków, do osób starszych i te oficjalne wysyłamy tradycyjną pocztą w kopercie, ale większość rozsyłamy mejlem – mówi pan Janusz. – Okazuje się, że dla wielu ludzi to bardzo ważne. Moja wychowawczyni z liceum na przykład mówi, że ta pocztówka przez cały rok stoi na jej biurku. Dzięki temu wie, ile mamy dzieci. Jest na bieżąco. – A sąsiadom wrzucamy kartki do skrzynek na listy – dodaje pani Ania.

NORMALNY BUNT
– Czy dzieci zawsze są zachwycone swoimi rolami? – pytam. – Pojawia się bunt, owszem – przyznaje pani Ania. – Na przykład ostatnio najstarszy syn mówi, że te kartki to taka trochę dziecinada, że koledzy będą się śmiać… ale tłumaczymy mu, że wiele osób na to czeka, że sprawiamy innym radość i… włącza się. – Byłoby dziwne, gdyby dzieci się nie buntowały – dodaje pan Janusz. – To jest normalne, buntują się, kiedy muszą coś zrobić, kiedy wymaganie jest trudne. – A obowiązki mają – dodaje. – Sami robią sobie kanapki do szkoły, podają do stołu, sprzątają. I czasem przeciw temu się buntują. Ale przekonują się, że to się przydaje. Bo w różnych sytuacjach sobie radzą. Natomiast cieszy nas, że nie buntują się przeciw zasadom. A zasadą jest na przykład modlitwa przed i po jedzeniu i Msza św. niedzielna – tu nie ma dyskusji. Tego nie odpuszczamy. Jest niedziela, jest Msza św. To należy do naszego życia, do naszych zwyczajów. Kropka.

CZYTANIE PRZY STOLE
– W niedzielę natomiast zawsze rano czytamy z dziećmi Pismo Święte – mówi pan Janusz. – Jak to wygląda? – pytam. – Dzieci wstają godzinę po nas, około wpół do ósmej, potem jemy śniadanie i na 10.30 idziemy do kościoła. Między śniadaniem a Mszą jest czas, kiedy czytamy z Pisma Świętego fragment, który usłyszymy za chwilę na Mszy. Potem rozmawiamy, co to dla nas znaczy. – Kiedyś czytaliśmy fragment o zamożnym człowieku, któremu dobrze obrodziło pole – wspomina pani Ania. – I bogacz miał problem, bo nie wiedział, gdzie to wszystko pomieścić. Postanowił zburzyć stare spichlerze i postawić nowe. Zapytaliśmy dzieci, jak uważają, czy on zrobił dobrze. – On zrobił przede wszystkim głupio – powiedziała Małgosia – bo gdyby się podzielił tym zbożem, to nie musiałby burzyć spichlerzy. I o to właśnie chodzi, żeby dzieci myślały, żeby to nie było czytanie dla samego czytania. – To nie trwa długo. Dzieci długo nie wytrzymują – mówi tata Janusz. – Czasem nie słuchają, zaczynają się wygłupiać, szczególnie młodsi, i jesteśmy wkurzeni, ale jednocześnie wiemy, że trzeba próbować, bo to jest potrzebne. Gdybyśmy zbytnio zwracali uwagę na to, czy dzieci to lubią, czy nie, to już dawno byśmy skapitulowali. Nie można się zniechęcać. Po czasie dzieci same zaczynają pytać: „A dlaczego jeszcze nie czytaliśmy?”.

ROBIĄ, CO CHCĄ
Jak to poukładać, żeby na wszystko był czas? – To może wydawać się niemożliwe, ale jeśli dobrze zorganizuje się dzień, to czasu jest sporo – przekonuje pan Janusz. – Mamy go tyle, ile wszyscy. Czasami zdarza się, że jeśli nie zrobimy czytania od razu po śniadaniu, to już nie da się później. Zdarzało nam się mieć ten sam czas i nic nie zrobić, i jeszcze spóźnić się do kościoła. – Kiedyś nasz znajomy ksiądz powiedział, że ludzie robią to, co chcą – wspomina pani Ania. – Znajdują czas na to, co chcą, na to, co dla nich ważne. A dla nas ważna jest wiara i dlatego staramy się znajdować czas na to, co z wiarą jest związane.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.