Katastrofy Marka

Piotr Sacha

|

MGN 02/2010

publikacja 19.01.2010 15:31

Nie mówisz czegoś na głos, żeby nie zapeszyć? 13 w piątek zachowujesz się ostrożniej niż zwykle? Jesteś osobą przesądną? – Niedostateczny!

Katastrofy Marka RYS. MAŁGORZATA WRONA-MORAWSKA

Katastrofy Marka
Budzik nie zadzwonił. Marek zaspał. Katastrofa. – No tak, trzynastego w piątek. Ładnie zaczyna się dzień – wymamrotał chłopiec, zerkając spod kołdry to na kalendarz, to na zegar przy łóżku. Godzina 7.30. Za 30 minut pierwszy dzwonek. Marek jak zwykle, bardzo uważał, żeby wstać z łóżka prawą nogą. Udało się. – Może jednak pech mnie ominie... – pomyślał Marek.

Prędko umył się, spakował plecak i wybiegł z domu. Gdy minął sąsiada, poczuł chłodny dreszcz. Starszy pan reperował właśnie ogrodzenie, stojąc na drabinie. – Przebiegłem pod... – do chłopca dotarło, co zrobił. Katastrofa. Spojrzał szybko na zegarek. Nie było już czasu, by rozmyślać teraz o tym, jaki skutek będzie miała ta chwila nieuwagi. Pobiegł szybciej w stronę szkoły. – Brakuje tu jeszcze tylko czarnego kota – pomyślał wściekły na los, który od samego rana zdawał mu się być nieprzychylny. I stało się. Mały kotek włóczęga, rzucając Markowi krótkie spojrzenie, czmychnął pod samochód zaparkowany po drugiej stronie ulicy. – No i wywołałem wilka z lasu – pomyślał pechowiec.

Teraz już naprawdę obleciał go strach. Nie było mowy, żeby pójść dalej, a już na pewno nie tą drogą. A jeśli nie tą, to którą? Marek rozejrzał się wokół. Miał tylko jedno wyjście. Ale... musiałby sporo nadrobić, robiąc przy tym niezłą pętlę. Mimo to pierwszy raz zdecydował się zmienić poranną trasę. Gdy był już w połowie drogi, uświadomił sobie, że na polski raczej nie zdąży. Druga była geografia. Pani Hofman... zadanie... zeszyt... Ciąg skojarzeń po raz drugi tego dnia wywołał niepokojący dreszcz. Prędko zdjął plecak i nerwowo przekopał każdy jego zakamarek. Brakowało tylko jednego – zeszytu z geografii. – Muszę wracać. Jeśli pokażę się znowu bez zadania, to po mnie – stwierdził mocno już zziajany biegiem. Mógł zapomnieć wszystkiego na wszystko, ale nie zeszytu na lekcję „pani Ha”, jak mówili uczniowie na nauczycielkę. Gdy pani Hofman odpytywała na początku lekcji, niemal zawsze padało stwierdzenie: „Ha, jednak nie wiesz!”.

To zdanie krążyło po głowie Marka przez kwadrans. Potem był znów u siebie. Ominął szerokim łukiem sąsiada, który ciągle majstrował coś na drabinie i wpadł do domu. – Co się stało? – zdziwiła się mama. – Zapomniałem zeszytu – odpowiedział szczerze. – No to prędko, siadaj na krześle, bo jeszcze coś złego cię spotka – usłyszał. W domu jeśli ktoś czegoś zapomniał i wracał po zgubę, zawsze najpierw szybko siadał na stołku, krześle lub fotelu. Inaczej – pewny pech.

Marek też usiadł. Ale po chwili podskoczył jak na sprężynie, złapał kolorowy zeszyt i już był przy drzwiach, gdy nagle – brzzzzdękkkk!!! Na podłodze w przedpokoju leżało rozbite na 101 kawałków lusterko. – Co za nieszczęście! – krzyknęła mama. Ale Marka już nie było w domu. W głowie chłopca kołowało jedno słowo – katastrofa. Wszystko zaczęło się mu układać w niepokojącą całość. Najpierw drabina, potem kot, a teraz lusterko... Na szczęście nie podał nikomu ręki przez próg ani nie mijał zakonnicy. Ale to marne pocieszenie, bo przypomniał sobie właśnie, że wieczorem otworzył mejla z łańcuszkiem szczęścia i... zapomniał go przesłać siedmiu kolejnym osobom, mimo że przeczytał przecież ostrzeżenie, że jeśli zachowa list dla siebie, spotka go nieszczęście. Z przejęcia zapomniał, że czarny kot pokrzyżował mu plany. Szedł jak co dzień. Tylko wolniej. Rozglądał się wokół siebie, bo właśnie wpadł na pewien pomysł.

– Odpukam w niemalowane drewno, a potem poszukam kominiarza. A może jeszcze uda się wypatrzyć dwie siódemki na tablicy rejestracyjnej przejeżdżającego samochodu?... – planował. Po drodze dotykał kolejnych ławek, ale za każdym razem wyczuwał połysk lakieru. Nie przegapił nawet jednego samochodu, ale jeśli już dojrzał siódemkę, to tylko jedną. A kominiarz, jak na złość, nie nadchodził z żadnej strony. Tak – całkiem załamany – dotarł wreszcie do szkoły. Właśnie kończyła się geografia. Zerknął przez dziurkę od klucza i ujrzał puste ławki. Uchylił ostrożnie drzwi. W klasie nie było nikogo. Usiadł na schodach, szukając w kieszeniach swojego kamyka-amuletu. Poczuł, że swędzi go prawe ucho. – Ktoś mnie obgaduje – zdenerwował się i uszczypnął w swędzące miejsce. – A teraz ugryź się w język – powiedział pod nosem do nieznanego plotkarza. I usłyszał głos wuefisty: – Dlaczego nie jesteś w kinie? – W kinie? – powtórzył za nauczycielem. – Dziś nie ma lekcji, zapomniałeś? – A to pech... – wybełkotał w końcu Marek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.