U biegnącego wilka

Piotr Sacha

|

MGN 02/2010

publikacja 19.01.2010 15:25

Psy rozumieją w tej krainie język Indian, konie biegają na wolności. A wkrótce stanie tu chata leśnych ludzi.

U biegnącego wilka Dariusz Morsztyn zwraca się do swoich psów w języku Indian fot. ROMAN KOSZOWSKI

Na dalekiej północy, zaledwie 5 kilometrów od granicy z Rosją, w województwie warmińsko-mazurskim trafiamy na ostrzegawczy znak drogowy: Uwaga, psie zaprzęgi! Takiego znaku nie ma nigdzie w Polsce. Zatrzymujemy się. Nie widać ani ludzi, ani zwierząt. Wokół gęsty las. Mijamy kolejny znak, tym razem z głową wyjącego wilka. Nagle pojawia się tablica z napisem: „Granica państwa. Przekraczanie wskazane”. No, to przekraczamy. To jeszcze nie Rosja. To Republika Ściborska. Tu mieszka Biegnący Wilk.

Jak pies z kotem... i koniem
Przy ogrodzeniu zamiast dzwonka elektrycznego, wisi wielki harcerski dzwonek. Gdy pociągamy za sznur, podbiegają trzy psy i kot – skromna reprezentacja czworonogów. W Republice Ściborskiej żyje 7 koni, 7 kotów i 40 psów. Czasem można też spotkać dzika, sarnę, rysia, a nawet wilka. Zwierzęta ożywiają się, gdy ze starego, drewnianego domu wychodzi Biegnący Wilk, czyli... Dariusz Morsztyn. – O miano Biegnącego Wilka starałem się prawie 10 lat – tylko tyle na ten temat zdradza pan Dariusz, który od dawna pasjonuje się obyczajami Indian i Eskimosów. Od pięciu lat z żoną i synami mieszka kilometr od maleńkiej wioski Ściborki, na skraju Lasów Skaliskich i Gór Klewińskich. – Znasz wszystkie psy po imieniu? – pytam starszego z chłopców, dziewięcioletniego Jasia. – Oczywiście – odpowiada, zdziwiony takim pytaniem i zaczyna wymieniać: Ikraluk, Inero, Łajrak, Dina, Kamik, Krumak... Przerywa, bo psia lista jest baaaardzo długa. Wszystkie czworonogi mają eskimoskie imiona. I uwielbiają ciągnąć po śniegu sanie.

Ostatnie miejsce
Pan Dariusz jest maszerem, czyli przewodnikiem psiego zaprzęgu. Rok temu – jako jedyny Polak w historii – ukończył Finnmarkslopet w Norwegii – jeden z trzech najdłuższych i najtrudniejszych na świecie wyścigów psich zaprzęgów. Z ósemką psów pokonał 500 km lodowatej, arktycznej ziemi. Zajęło mu to niecałe trzy dni. – Sam na sam ze zwierzętami i przyrodą. Dookoła tylko śnieg, pustka i cisza. To powoduje, że wchodzisz na inny poziom kontaktu z Bogiem. Rodzi się też niezwykła relacja z psami – o swojej wyprawie opowiada Biegnący Wilk. – Miejsce, które zajmę, będzie ostatnie – takie mam założenie przed startem. I to pozwala się wyluzować. – Ważna jest przyjemność z biegania, a nie bicie rekordów psich prędkości – tłumaczy. Aby wystąpić w takich zawodach, psy Dariusza Morsztyna pokonują na treningach w ciągu roku około 2 tys. kilometrów. Już o ósmej rano rozpoczyna się 10-godzinny trening. Jesienią, gdy nie ma jeszcze śniegu, psy ciągną wózek. Latem najchętniej wylegują się w cieniu.

AJBEGA, CZYLI: CAŁA NAPRZÓD!
Pani Justyna, żona Dariusza Morsztyna też powozi psim zaprzęgiem. Zwykle są to starsze, spokojniejsze psy. Nawet Jasio próbuje swoich sił w tej sztuce. Pod okiem rodziców przewodzi dwom czworonogom. Sześcioletni Olek jest jeszcze na to za mały. Zimą z samego rana mama często sadza na saniach swoich synów i zaprzęga psy. – Pajbega! (czyli: „Naprzód!”) – woła głośno i sanie ruszają. Bo w Republice Ściborskiej psy znają komendy tylko w języku Indian. Dojeżdżają do głównej drogi. Tam na chłopców czeka już szkolny bus. Mama wraca z zaprzęgiem do domu. Po południu Jaś i Olek prowadzą nas do swoich ukochanych koni. Po drodze opowiadają o pozostałych zwierzakach. W Republice Ściborskiej działa rodzinne schronisko dla zwierząt. Przebywają tam kundle i koty z ulicy, i uratowane konie. – Kasztan był koniem pociągowym, ciężko pracował, zwożąc drzewo z lasu – opowiadają chłopcy. – Któregoś dnia złamał nogę i nie nadawał się już do robót. Poczuł się lepiej, gdy trafi ł do nas. Jest wielki, dlatego czasem nazywamy go czołgiem – śmieją się. Po zagrodzie biegają cztery koniki polskie. – To beczki – żartuje Jaś.

– Latem turyści mówili o nich, że biegają tu beczuszki na patykach – wyjaśnia. Dom mieszkańców Republiki Ściborskiej przypomina bardziej harcerską bazę niż typowe mieszkanie. Wśród wielu pamiątek wyróżniają się portrety Roberta Baden-Powella i Andrzeja Małkowskiego, twórców światowego i polskiego skautingu. Obok wisi sztandar Harcerskiego Ruchu Ochrony Środowiska im. św. Franciszka z Asyżu. Tę organizację założył w 1986 r. pan Dariusz. – Odnalazłem miejsce, gdzie stała chata leśnych ludzi – mówi Biegnący Wilk z błyskiem w oku. – Pisała o niej w 1920 r. Maria Rodziewiczówna w książce „Lato leśnych ludzi”. Ta książka to polska „Księgą dżungli”. Gdy pan Dariusz dowiedział się, że pisarka opisywała prawdziwe przygody młodych ludzi mieszkających w puszczy, postanowił wyruszyć na poszukiwania tego miejsca. Z Polesia na Białorusi przywiózł pamiątki związane z pisarką. – Przede mną jeszcze trzy wyprawy. Tym razem zabieram do lasu wykrywacz żelaza – uśmiecha się poszukiwacz. – Wydarzenia opisane w książce rozgrywały się prawie 100 lat temu, dlatego poszukiwania nie są łatwe – dodaje. W tym roku w Republice Ściborskiej ma powstać muzeum Marii Rodziewiczówny i wierna kopia chaty leśnych ludzi

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.