Wehikuł czasu

Piotr Sacha

|

MGN 02/2010

publikacja 19.01.2010 15:14

Co łączy prezydenta Ignacego Mościckiego, premiera Tadeusza Mazowieckiego, błogosławionego ojca Honorata Koźmińskiego i podróżnika Tony Halika? Wszyscy chodzili do tej samej szkoły – najstarszej szkoły w Polsce.

Wehikuł czasu Maturzysta Krzysztof Olejniczak na schodach prowadzących do szkolnego muzeum fot. ROMAN KOSZOWSKI

Wąskimi schodami schodzimy w dół. Ocieramy się o gotyckie cegły pamiętające czasy Kazimierza Jagiellończyka, a może nawet wcześniejszych władców Polski. Zapach jak w lochach starego zamczyska. Ale to nie w zamku jesteśmy, ani w miejskim muzeum. Tuż obok trwa powtórka przed maturą. To tak zwana Małachowianka, czyli Liceum im. Stanisława Małachowskiego w Płocku. 1180 Cztery cyfry w herbie szkoły wskazują, że lekcje odbywają się w tym miejscu od ponad ośmiuset lat. To oznacza, że Małachowianka to nie tylko najstarsza szkoła w Polsce, ale też jedna z najstarszych szkół w Europie. Zanim w 1921 r. otrzymała imię marszałka Stanisława Małachowskiego, kilkakrotnie zmieniała rodzaj nauczania. A wszystko zaczęło się dzięki kobiecie o imieniu Dobiechna...

Do „serca szkoły” prowadzi nas pani Elżbieta Ciesielska-Zając zajmująca się szkolnym archiwum. Znajdujące się tutaj muzeum przypomina raczej wykopaliska archeologiczne. Można tu dotknąć dwunastowiecznych fundamentów kolegiaty św. Michała Archanioła. Ten kościół ufundowała właśnie Dobiechna, wdowa po Wojsławie, który z kolei był opiekunem Bolesława Krzywoustego. Legenda mówi, że tak chciała podziękować Bogu za cudowne uratowanie syna od śmierci. – Dlatego mówimy, że wdzięczność jest wmurowana w fundamenty szkoły – uśmiecha się pani przewodniczka. Przy kościele powstała szkoła dla kilku uczniów. Niewiele dziś wiadomo o jej początkach. Ale już niemal sto lat później, w dokumencie z 1274 r. pojawia się „Witalis, scholastyk św. Michała” – pierwszy nauczyciel płockiej szkoły. Uczył właściwie wszystkiego. Między innymi gramatyki łacińskiej, literatury, znajomości Biblii czy liturgii.

STRACHY NA LACHY
Tegoroczni maturzyści: Monika, Magda, Asia i Krzysiek opowiadają o legendach krążących o szkole. – Niektórzy wierzą, że mieszkają tu duchy – śmieją się. – Podobno wiele lat temu zamurowano w szkole szlachcica – zdradzają z błyskiem oku. – I jest jeszcze zaczarowane pewne krzesło – dopowiadają pokazując najbardziej tajemnicze miejsca. Docieramy do stromych schodów. Prowadzą na wieżę widokową. Tam znajduje się nieczynne obserwatorium astronomiczne. Obok aula, w której przed drugą wojną światową stała pięknie zdobiona kaplica. Piętro niżej, w podłodze muzeum widać właz. Tam można wejść do podziemnego tunelu. Ale nie wiadomo, dokąd prowadzi, bo można nim przejść tylko sześć metrów. Dalej jest zasypany. – Od pierwszej chwili mocno zauroczyła mnie najstarsza część szkoły – mówi Monika Ziółkowska. – Ten zapach..., unoszący się śpiew chóru..., stare schody... Tu naprawdę czuć średniowiecze – dodaje maturzystka. – Ale to nie jest straszny klimat, tylko bardzo magiczny. 

SOPRANY, TENORY, BASY I ALTY
Setki lat temu w murach szkoły z pewnością brzmiał średniowieczny chorał. Teraz we wtorki i czwartki znów niesie się pieśń. W szkolnym chórze Minstrel śpiewa prawie... setka dziewcząt i chłopców. Koncertują w kraju i za granicą. – Śpiewamy wielogłosem. Najbardziej czekamy na czwartki – wtedy soprany i tenory mają próbę razem z basami i altami – opowiada Magda Grzegorzewska śpiewająca sopranem. – Próby, koncerty, ale i obozy szkoleniowe to świetna okazja, by pobyć ze sobą i lepiej się poznać – dodaje Tomek Bielak. Co roku dyrygent chóru przesłuchuje każdego pierwszoklasistę. – W 30-osobowej klasie średnio ósemka nadaje się do chóru – ocenia pan Sławomir Gałczyński, który 18 lat temu założył Minstrel. Licealiści spotykają się też na próbach szkolnego teatru. Od wielu lat zapraszają niepełnosprawnych z dwóch płockich ośrodków szkolno-wychowawczych. – To nasi partnerzy – mówią o tych aktorach uczniowie. – W teatrze uczymy się cierpliwości i odpowiedzialności za drugiego człowieka – przyznaje Alek Pietrzak, drugoklasista. – I czasem musimy improwizować – uśmiecha się maturzystka Ania Korzeniak. 

KAŁAMARZEM W CARA
Szkolny teatr istniał tutaj już w 1611 r. Szkołę prowadzili wtedy jezuici. Ponad setka chłopców ze szlacheckich rodzin uczyła się przez pewien czas religii od samego Andrzeja Boboli, dziś świętego patrona Polski. Wchodzimy dawnym wejściem do pojezuickiej części budynku. To
szczególne miejsce. Na ziemi stoją dwa duże znicze, a na ścianach wiszą tablice z nazwiskami nauczycieli i wychowanków, którzy zginęli na wojnie. Tablice pamięci widać niemal w każdym zakątku szkoły. Na korytarzu jedna z nich mówi o uczniach strajkujących w 1905 r. przeciwko rusyfikacji. W tym miejscu jeden z gimnazjalistów stanął na stołku i zażądał powrotu języka polskiego i polskich nauczycieli do szkoły. Inny uczeń rzucił kałamarzem w portret cara. Zawrzało. Ze szkoły usunięto wtedy 175 uczniów. We wspomnieniach Stanisława Włoczewskiego czytamy: „Największe uczucie wzbudził w nas profesor Rutski, który nie tylko nie przeląkł się zakazów rosyjskich, ale wprost rozmawiał z nami na lekcji po polsku, nawet gdy za drzwiami skrzypiały buty inspektora”.

MEDALE ZA PILNOŚĆ Korytarz łączący starą część budynku z nowszą przypomina aleję gwiazd. Wiszą tu portrety Ignacego Mościckiego – prezydenta Polski w latach 1926–1939, Tadeusza Mazowieckiego – pierwszego premiera III RP, Tony Halika – podróżnika i filmowca, Jana Zumbacha – pilota, dowódcy słynnego Dywizjonu 303, Witolda Zglenickiego – odkrywcy terenów naftowych w Baku oraz wielu, wielu innych wybitnych Polaków. Wychowankiem szkoły jest też błogosławiony Honorat Koźmiński. Gdy kończył szkołę, miał zaledwie 15 lat. Na świadectwie dojrzałości w 1844 r. zdobył piątkę między innymi z polskiego, historii i rysunku. Gorzej mu poszło z matematyki i geografii. Z tych przedmiotów był dostateczny. Uczniowie Małachowianki starają się o najlepsze stopnie i o... medal. Odznaczenie z inicjałami króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i z łacińskim napisem „Diligentiae”, co znaczy „Za pilność”, przyznawano najzdolniejszym już w XVIII wieku. Ten zwyczaj wrócił w mury szkoły ponad 30 lat temu. Złoty medal Diligentiae otrzymuje dziś co roku najlepszy uczeń. Srebrnych odznaczeń jest tyle, ile klas maturalnych.

SZTUKA ZAMIAST BAZGROLENIA
Pamiątek po wychowankach jest w Małachowiance wiele. Nie brakuje też śladów dawnego nauczania. Na przykład nauczyciel fizyki już ponad sto lat temu nie musiał z tablicy zbyt często ścierać kredy. A to dlatego, że tablica miała cztery obrotowe płaszczyzny. Z kolei profesor rysunku bardzo zainteresowany astronomią, za pomocą świeczki, soczewki, tabliczki i małego globusa skonstruował urządzenie wyjaśniające, jak powstają zaćmienia słońca i księżyca. Wśród ciekawych eksponatów w szkolnym muzeum zobaczyć można kartę z zeszytu do kaligrafi i z 1835 r. Nauka starannego pisania była kiedyś jednym z podstawowych przedmiotów. Na koniec roku uczeń wpisywał do klasowego zeszytu zdanie, którym miał pokazać, jak dużo ćwiczył z piórkiem w ręku. – Żałuję, że za moich czasów nie było zajęć z kaligrafii – mówi pani Elżbieta Ciesielska-Zając, która Małachowiankę ukończyła w 1959 r. Zresztą większość nauczycieli to wychowankowie szkoły. 

GIMNAZJALIŚCI W ZERÓWCE
Każdego roku zgłasza się do tej szkoły wielu gimnazjalistów. Niektórzy, zanim jeszcze napiszą egzamin gimnazjalny, uczą się już w liceum. A to dlatego, że Małachowianka ma tak zwaną klasę zerową. Przez rok, dwa razy w tygodniu trzecioklasiści popołudniami poznają zwyczaje szkoły i uczą się wybranych przez siebie przedmiotów. W zajęciach każdej z 12 grup bierze udział kilkunastu kandydatów na małachowiaków. „Zerówka” nie daje im jednak pewności, że dostaną się do wybranego liceum, które kiedyś było Gimnazjum Polskim, jeszcze wcześniej Gimnazjum Płockim, Gimnazjum Gubernialnym, Szkołą Wojewódzką, Szkołą Departamentową, Gimnazjum pod zaborem pruskim, Szkołą Podwydziałową Komisji Edukacji Narodowej, szkołą przy Kolegium Jezuitów, a na samym początku – szkołą przy Kolegiacie św. Michała Archanioła.  Dzieje tej szkoły są niezwykłe. Nawet drzewa opowiadają historię Małachowianki. Przed szkołą stoi potężny kasztan. Posadzili go uczniowie w 1832 r. na pamiątkę tego, że ich starsi koledzy walczyli w powstaniu listopadowym. – Zawsze zakwita w okresie matur – zapewniają małachowiacy. – Nigdy nie zawodzi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.