DUCH PCHŁY

William Blake (1757-1827)

publikacja 17.07.2006 13:28

Czy widzieliście ducha pchły?

DUCH PCHŁY

Gdybym zadał takie pytanie poważnie, powiedzielibyście pewnie: „Dobrze, dobrze, już wszystko w porządku, zaraz przyjadą panowie, zrobią zastrzyk...”. Był jednak taki malarz, który twierdził z absolutną powagą, że takowego ducha widział. Nazywał się William Blake – znaczy się ten malarz, a nie duch. Mieszkał w Londynie i nie tylko malował, ale i pisał niezłe wiersze. Do tego stopnia niezłe, że dzisiaj uważa się go za jednego z najlepszych poetów angielskich. Żył w czasach, kiedy pchły były czymś równie oczywistym, jak dzisiaj wirusy komputerowe. Gnieździły się te stworzonka wszędzie – w pościeli, bieliźnie, a szczególnie lubiły podróżować pod upudrowanymi perukami eleganckich panów. No ale żeby ktoś widział ich duchy, to się już nie zdarzało. Aż do pewnego wieczoru 1819 roku. Akurat wtedy do londyńskiego mieszkania Blake’a przyszedł jego znajomy. Od progu zauważył, że gospodarz jest jakiś nadzwyczaj podniecony. – Słuchaj, widziałem cudowną rzecz: ducha pchły! – emocjonował się. – Narysowałeś go? – zapytał znajomy.
– Nie, chociaż powinienem. Ale kiedy znów się pojawi, zrobię to... – w tym momencie Blake przerwał, wpatrując się w kąt pokoju. – Jest! Podaj moje rzeczy – wyszeptał gorączkowo. Nie odwracając wzroku zaczął szkicować zjawisko. – Widzę jego ostry język i naczynie na krew. Cały jest pokryty łuskowatą skórą, złotą i zieloną – mówił nie przestając rysować.
Czy Blake naprawdę coś widział, czy zmyślał, trudno powiedzieć, ale na podstawie rysunku stworzył wkrótce obraz „Duch pchły”. To właśnie ten, który tu widzicie. Niektórzy twierdzili, że artysta dał w ten sposób dowód choroby psychicznej, ale sposób wykonania dzieła wydaje się temu przeczyć.
W ogóle dziwny człowiek z tego Blake’a. Od dzieciństwa miał ponoć jakieś wizje, tyle że nie takie absurdalne. Mówił, że widzi proroka Ezechiela, anioły, a nawet Pana Boga. Ciekawe, że specjalnie nikt się tym nie przejmował, tyle tylko, że rodzice małego Williama posłali go do szkoły rysunkowej, no bo „taki wrażliwy”. Rzeczywiście, miał talent, ale zamiast zostać artystą, zdecydował, że będzie rytownikiem. Rytownicy w tych czasach byli uważani za rzemieślników, ale mieli pewniejszy fach niż artyści. Ta praca też pozwalała mu tworzyć, więc tworzył ryciny, które następnie odbijał w książkach i innych drukach. Robił to według własnej, udoskonalonej metody, której pomysł dał mu podobno – w widzeniu oczywiście – jego zmarły brat. Dopiero 150 lat później odkryto, na czym polegała owa metoda. Brat się spisał.

Ryciny Williama Blake’a są bardzo naładowane emocjami. Widać w nich, jak ten człowiek się szarpał w środku, jak ciągle o coś walczył i jak wiele chciał powiedzieć. Było mu ciężko i nieraz był bliski szaleństwa. Niestety, sprawę pogarszał fakt, że przez większą część życia Bóg wydawał mu się kimś złym, kto stworzył świat dla nieszczęścia i nie bardzo się ludźmi zajmuje. W tamtych czasach takie gadanie było modne i wielu ludziom zaszkodziło. Na szczęście pod koniec życia Blake odkrył w Nowym Testamencie prawdziwego Pana Jezusa i się uspokoił. Umarł w 1827 roku, mając 70 lat. Rysował nawet na łożu śmierci, ale dopiero po śmierci uznano, że był wybitnym artystą. Oczywiście nie tylko z powodu „Ducha pchły”.
Życzę miłego szukania sześciu fałszerstw.
Wasz Franek fałszerz

(Mały Gość nr 6/2004)