System nawigacyjny "Beenhakker"

Gabriela Szulik

|

MGN 12/2007

publikacja 15.11.2007 16:45

Lubi wyzwania. Nie ważna dla niego marka klubu. Piłkarze mówią o nim: Beenhakker ma intuicję. W przeciętnym wypatrzy coś wyjątkowego, wyciśnie to, co najlepsze

System nawigacyjny "Beenhakker" SE / EAST NEWS / ADAM NOCOŃ

Już wiadomo, czy polska reprezentacja w piłce nożnej awansowała do Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, czy nie. Do awansu brakowało im zwycięstwa z Belgią. W chwili gdy powstaje ten tekst, tylko jedno jest pewne: Leo Beenhakker, trener naszej reprezentacji, chciał uszczęśliwić miliony Polaków.

Don Leo
Jako młody chłopak chciał być żeglarzem. – To było dawno – śmieje się Beenhakker – mieszkałem w Rotterdamie, widziałem przypływające statki, chciałem wsiąść na jeden z nich i odpłynąć.  Jako piłkarz grał krótko. Bardziej od kopania fascynowała Leo Beenhakkera taktyka, sposób rozgrywania piłki na boisku. Miał zaledwie 25 lat, gdy po raz pierwszy został trenerem. Najpierw niewielkich klubów amatorskich, potem coraz częściej zaczynały się nim interesować znane kluby holenderskie, takie jak Ajax czy Feyenoord. Niektórzy kręcili nosami, ale to właśnie te kluby Beenhakker doprowadził do mistrzostwa Holandii. Wiele razy pokazywał, że lubi wyzwania, że nie interesuje go marka klubu Największe wyzwanie dostał wtedy, gdy powołano go na selekcjonera Realu Madryt. To też był dla niego najlepszy czas. Trzy razy doprowadził Królewskich do mistrzostwa Hiszpanii. – Tego nie da się opisać – wspomina Beenhakker. – Byłem szefem klubu-legendy w kraju, gdzie piłkę kocha właściwie każdy. Zdobywałem tytuły, a ludzie nazywali mnie Don Leo.

Drużyna, a nie piłkarze
Pracował w Europie, Azji, i Ameryce Północnej. To jedna z największych osobowości trenerskich światowego futbolu. Choć zdania i tak są podzielone. Może dlatego, że Beenhakker nie opowiada za dużo o tym co robi, o swojej żonie i dorosłym synu też nie. Po prostu dużo pracuje. I tego samego wymaga od zawodników. Od obrońców, by jak najczęściej atakowali bramkę rywali, od napastników, by to od nich zaczynała się obrona. Jest przekonany, że praca zawsze musi sprawiać przyjemność. – Rano muszę zrywać się z łóżka z poczuciem, że robię coś ważnego – mówi. W 2006 roku Beenhakker dostał trzy propozycje: trener w RPA, w USA albo w Polsce. Wybrał Polskę. Początkowo nie było łatwo. Ani jemu, ani Polakom. Dopiero teraz przyznaje, że dlatego często był smutny. Z zadowoleniem stwierdza, że na początku miał piłkarzy, teraz ma drużynę. Jest przekonany, że tak jak w rodzinie trudne chwile zbliżają. – Jeśli dzieliłeś smutek – mówi – chcesz dzielić też radość. – Polska piłka zawsze dobrze mi się kojarzyła – powiedział w jednym z wywiadów. – Myślę, że mogę dokonać tego, co wam się jeszcze nie udało. To paradoks, żeby Polska, kraj z takimi tradycjami, nigdy nie wzięła udziału w finałach mistrzostw Europy. Lubię tego typu wyzwania, więc z chęcią spróbuję wprowadzić tam w końcu Polskę. Zawodnicy mają do swego trenera coraz większe zaufanie. Kiedy daje im czas wolny i mówi, że najpóźniej mają być w hotelu o 23, ostatni melduje się o 22.15. – Moi piłkarze mają system nawigacyjny „Beenhakker“, który mówi im, gdzie mają skręcić, gdzie mogą przyspieszyć, a gdzie nie – podkreśla Leo. – Ja im tylko pomagam

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.