Sam nie idzie sam

Krzysztof Błażyca

|

MGN 04/2008

publikacja 06.03.2008 13:52

Codziennie ma w nogach około pięćdziesięciu kilometrów. Nie ma komórki ani GPS-u. Idzie z Brazylii do Hiszpanii.

Sam nie idzie sam fot. Józef Wolny

 

29-letni Sam Clear rozpoczął wędrówkę w grudniu 2006 roku. Do Santiago de Compostela w Hiszpanii planuje dojść w lipcu tego roku. Jego trasa liczy ok. 29 tys. kilometrów. Gdy dotrze do Was ten numer „Małego Gościa”, Sam będzie na pograniczu Słowacji i Austrii. My spotkaliśmy Sama pod Lublinem. Dał się zaprosić na sok pomarańczowy.
 
Szesnasta zero jeden
Pochodzi z Tasmanii, wyspy należącej do Australii. Pracował dla Youth Mission Team Australia (YMT). To katolicka organizacja misyjna dla młodzieży. Od jakiegoś czasu Sam nie mógł sobie poradzić z brakiem jedności wśród chrześcijan. Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. – Niestety, w moim kraju chrześcijanie są bardzo podzieleni – opowiada. – Źle mówią o sobie nawzajem. Sam zastanawiał się, co może zrobić, by chrześcijanie, nie tylko w Australii, zjednoczyli się. – Ten podział jest tak wielki, to mnie przerasta – modlił się. I wtedy usłyszał w sercu słowa: „Dla ciebie to zbyt wielkie, ale nie dla Mnie. Ty się po prostu módl”. Tydzień później, podczas modlitwy różańcowej, Sam pytał Boga, czy chce, by modlił się o konkretnej porze dnia. – I natychmiast poczułem, że to ma być czwarta po południu – opowiada. – Dokładnie minuta po szesnastej. Panie, przecież to głupie! O co chodzi? – mówiłem zdziwiony. – Ale zrozumiałem, że to właśnie moja godzina modlitwy dla jedności. Do modlitwy o tej godzinie Sam najpierw zachęcił przyjaciół. Potem chciał zaprosić wszystkich do modlitwy o jedność chrześcijan w tej godzinie. Dlatego wyruszył w świat.   
 
Pluszak, puma i złodzieje
Do drogi przygotowywał się przez rok. Dużo ćwiczył, pływał, biegał, maszerował. Opracował trasę wędrówki. Wyliczył kolejne dni marszu. Ustalił, w których miastach i miasteczkach się zatrzyma. A gdy już był gotów, sprzedał wszystko co miał i wyruszył. Dziś cały jego dobytek to zawartość plecaka – ponad dwadzieścia kilogramów. Jedną parę butów już kompletnie zdarł. Druga para solidnych traperów też ma już startą podeszwę. – Ludzie są bardzo życzliwi – mówi. W Panamie przyjęła go bardzo biedna rodzina. – Gdy odchodziłem – opowiada – jedno z dzieci podarowało mi pluszowego dinozaura z różańcem na szyi. Teraz Dino dynda na plecaku. – Dwa razy zaproszono mnie na święta Bożego Narodzenia – dodaje. – Spotykane w drodze dzieci chciały iść ze mną – śmieje się. – Rezygnowały, gdy mówiłem, ile kilometrów mnie jeszcze czeka. W Wenezueli na drogę wyskoczyła mi puma. Wyszczerzyła kły i zaczęła się zbliżać. Była dwa metry ode mnie. Przeszył mnie zimny dreszcz. Kiedy krzyknąłem: „Odejdź stąd!”, puma... zeszła z drogi. W Rosji też było ciężko. – Trudno było znaleźć pomoc. Ludzie zimni, niechętni – wspomina. – W hotelu nawet nie chcieli mi dać pokoju. Dwóch pijanych mężczyzn chciało mnie pobić i obrabować. Uciekłem, ale zdążyli mi złamać kijek spacerowy.
 
Wymarzony sen
Sam wędruje 10–15 dni, potem robi dzień albo dwa dni przerwy. Ostatnie postoje miał w Moskwie, Brześciu i w Krakowie. Następny będzie dopiero w Bratysławie. Od czasu gdy wyruszył, schudł 10 kilogramów. Na trasie dopadały go różne choroby: gorączka tropikalna, zatrucia pokarmowe, przeziębienia. Nie zniechęcił go nawet dwukrotny pobyt w szpitalu. Sam stara się sypiać sześć godzin na dobę, ale sen nie przychodzi łatwo. – Moje ciało nie chce spać – mówi. Po drodze wchodzi do wszystkich kościołów: katolickich, prawosławnych, protestanckich. Gdy tylko może, stara się być na Mszy. – Zapraszam chrześcijan, by modlili się ze mną o jedność. Większość ludzi przyjmuje zaproszenie. Czasem proponują nawet nocleg. – Nigdy sam nie proszę o gościnę. Jak trzeba, to śpię w motelach – mówi. – Mam też namiot. W Ameryce Południowej spałem w hamaku. Jedzenie i wodę noszę ze sobą. Sam twierdzi, że nie czuje się samotny. Na trasie poznaje nowych ludzi, modli się, śpiewa. Gdy ma możliwość, korzysta z Internetu – to jedyny sposób na kontakt z rodziną i przyjaciółmi. Wtedy też uaktualnia swój blog – dziennik podróży. Chce, by jego przeżycia podczas niespełna dwuletniej wędrówki poznali młodzi w lipcu tego roku, podczas Światowych Dni Młodzieży w Sydney. – Wtedy też porządnie się wyśpię – śmieje się Sam. Odwozimy Sama w to samo miejsce, z którego zaprosiliśmy go na rozmowę przy soku pomarańczowym.
 
Trzy sposoby włączenia się w modlitwę Sama, podane na jego stronie internetowej: 
1. Nastaw komórkę albo zegarek na godz. 16.01 i przez kilka minut módl się o jedność chrześcijan.
2. Czytaj blog Sama Cleara: http://walk4one.blogspot.com/
3. Sprawdź na stronie Sama – http://www.ymt.com.au/walk4one/whereintheworld.html – gdzie się aktualnie znajduje, i jak mówi: „dołącz do niego pieszo, na rowerze, samochodem, na lamie – bez znaczenia jak – zawsze będzie mu miło ciebie widzieć”.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.