Nie śpiewały – darły sie wniebogłosy

Weronika Gurdek

|

MGN 01/2009

publikacja 12.12.2008 11:39

Pierwsi członkowie „Arki Noego” o zespole i o sobie

6 milionów płyt, 70 piosenek tłumaczonych na pięć języków: angielski, hiszpański, ukraiński, niemiecki i szwedzki, ponad pięćset koncertów – to wszystko wydarzyło się w jednym zespole w ciągu 10 lat. Dzieci, które śpiewały na początku w „Arce Noego” dziś kończą gimnazjum, liceum albo studiują. Majka Friedrich, Mikołaj Pospieszalski, Kaja Chmiel, Kasia Malejonek i Halszka Starosta opowiadają „Małemu Gościowi” o swej kilkuletniej przygodzie w tym zespole. A Robert „Lica” Friedrich wspomina początki „Arki Noego”.

Robert "Lica" Friedrich   Robert "Lica" Friedrich
fot. HENRYK PRZONDZIONO
MAŁY GOŚĆ: Jak powstała „Arka Noego”?
ROBERT „LICA” FRIEDRICH: – W 1999 roku z zespołem 2Tm 2,3 nagrywaliśmy drugą płytę. Siedziałem w Warszawie w „Studiu Psalm”. Tam spałem, jadłem i nagrywałem. Któregoś dnia zadzwonił Remigiusz Trawiński, ówczesny menedżer naszego zespołu, i powiedział: „Robert napisz piosenkę na przyjazd Jana Pawła II. Powinna być o tacie”. Wieczorami próbowałem coś układać. Ale nic ciekawego nie przychodziło mi do głowy. W końcu zrezygnowany zadzwoniłem do Remigiusza i mówię, że to właściwie powinny śpiewać dzieci, skoro to piosenka o ojcu. – To napisz dla dzieci, niech dzieci zaśpiewają. – Jakie dzieci? – dziwiłem się. – Moje dzieci nawet kolęd nie śpiewają w domu! A potem pomyślałem, że może rzeczywiście moje dzieci, dzieci mojej siostry, Darka Malejonka, Marcina Pospieszalskiego, czyli moich przyjaciół i kolegów z zespołu, mogłyby zaśpiewać...

Jak przebiegały nagrania?
– Dzieci przyjechały do studia. Przyjechali muzycy. Okazało się, że te nasze dzieci nie potrafią za bardzo śpiewać, tylko drą się wniebogłosy, ale za to szczerze, z sercem. Ledwo mówią, ale chcą śpiewać. I nagraliśmy „Nie boję się, gdy ciemno jest”. Pamiętam, że nasza Róża wtedy nie umiała wymawiać „r”. Pierwszy raz w życiu się jej to udało, kiedy miała zaśpiewać zwrotkę „sanki są w zimie, rower jest w lato, mama to nie jest to samo, co tato”. To był początek. A potem poszło szybko: współpraca z „Ziarnem”, teledyski, kolejne płyty, koncerty...

Mówiłeś, że w „Arce” ludzie nie są najważniejsi. Więc co?
– Siłą „Arki Noego” jest to, że piosenki są bardzo ważne, a my je tylko śpiewamy. Nie ma w naszym zespole ludzi niezastąpionych. W tym roku były koncerty nawet beze mnie. Leżałem akurat w szpitalu i też wszystko się udało. Na koncerty ludzie przychodzą śpiewać z nami lub posłuchać, a nie oglądać śpiewających, chociaż – jak się patrzy na „Arkę”, to też można czasem nieźle się z nas pośmiać...

Jakie jest główne przesłanie „Arki Noego”?
– Całe przesłanie „Arki” opiera się na tym, że Pan Bóg jest dobry, jest bardzo dobry i kocha ludzi. Niczego od nich nie wymaga, chce tylko, żeby wrócili do Niego i się Go nie bali. Fajnie to wszystko wymyślił: i dzieci, i rodziców, młodość i starość, życie i umieranie. Mało który zespół podejmuje na przykład temat umierania. A my z „Arką” na każdym koncercie mówimy o odchodzeniu na drugi brzeg. Kiedy umarła moja mama, czyli babcia Basia, to śpiewaliśmy piosenkę „Telefon”, o tym, że choć babcia już nie odbiera telefonu, to jesteśmy przekonani, że wciąż możemy do niej dzwonić w trudnych chwilach, a ona nas słyszy...

Halszka Starosta ma dzisiaj  14 lat.   Halszka Starosta ma dzisiaj 14 lat.
W kółku: sześcioletnia Halszka (zdjęcie z roku 2000)
fot. REMIGIUSZ SIKORA/ZDJĘCIA W KÓŁKACH - ARCHIWUM ZESPOŁU
HALSZKA STAROSTA uczennica II klasy gimnazjum: – Bardzo lubiłam śpiewać jako dziecko i cała przygoda z „Arką Noego” była dla mnie wielką frajdą. W „Arce” wszyscy świetnie się bawiliśmy.

Wiem, że ludzie często myślą, że to dla nas wielki stres, że bardzo się męczymy koncertami i podróżami. Nic podobnego! W czasie podróży w autokarze organizowaliśmy różne zabawy.

Większość wujków z zespołu miała długie włosy, więc jednym z naszych ulubionych zajęć była zabawa w czesanie. Pod koniec podróży mieli już na głowie przeróżne warkoczyki albo ślimaczki.

Czasami któryś z muzyków brał gitarę, siadał na końcu autokaru, grał i śpiewał z nami różne piosenki. Nie tylko „arkowe”. W „Arce” ważne było to, że dajemy świadectwo nadziei, a nie tego, że sami jesteśmy gwiazdami.

Wiem, że wielu ludziom nasze piosenki pomogły. Nieraz wujek Robert mówił, że przychodzą ludzie i dziękują za konkretne słowa piosenek. To pomagało również nam.

Teraz w zespole śpiewa moje młodsze rodzeństwo, a ja czasami jeżdżę na koncerty, żeby pomagać w opiece nad dziećmi.

Kaja Chmiel dziś jest wokalistką zespołu „Sunguest”   Kaja Chmiel dziś jest wokalistką zespołu „Sunguest”
WERONIKA GURDEK/Zdjęcie w kółku - Archiwum zespołu
KAJA CHMIEL
studentka II roku wokalistyki: – Od dziecka wyjeżdżałam z moją mamą, która jest perkusistką, na różne koncerty, trasy koncertowe.

To było dla mnie normalne. Więc kiedy pewnego razu mama powiedziała, że jedziemy kręcić teledysk, bo wujek „Lica”, zakłada zespół, w którym będą śpiewać dzieci, nie było w tym nic dziwnego. Były to głównie dzieci muzyków z 2Tm 2,3, więc roboczo mówiliśmy „mały Tymoteusz”.

Nazwa „Arka Noego” pojawiła się później. Ten zespół powstawał bardzo spontanicznie. Miała powstać tylko jedna piosenka dla Papieża, a wszystko potoczyło się inaczej... Nie byłam nawet do końca świadoma tego, co się dzieje. Była fajna zabawa i chciałam w tym uczestniczyć. Na pierwszej płycie miałam dwa solowe utwory „A gu gu” i „Sieje Je”. Lubiłam śpiewać, więc występowanie sprawiało mi przyjemność.

Dzieci w „Arce”, nie wyłączając mnie, często nie miały do końca świadomości, że jest jakaś wielka scena, mnóstwo ludzi, że ktoś na nas patrzy. My po prostu śpiewaliśmy.

Oczywiście wiedziałam, o czym śpiewam. Rozumiałam to wszystko po swojemu. „Arka” dodała do mojego dzieciństwa jeszcze to, co uwielbiam, czyli podróżowanie. Lubię pakować się szybko i jechać na drugi koniec Polski.

Z „Arką” tak było. Na dodatek jako dzieci mieliśmy szalone pomysły. Pamiętam, gdy z Dominikiem ścigaliśmy się wózkami bagażowymi po korytarzach jakiegoś wielkiego hotelu.

Nasi opiekunowie mieli pełne ręce roboty (śmiech). To była codzienność w „Arce”. Nikt nigdy nie wiedział, co się wydarzy.

Mikołaj Pospieszalski gra w zespole Dagadana na kontrabasie i w 2 Tm 2,3 na skrzypcach   Mikołaj Pospieszalski gra w zespole Dagadana na kontrabasie i w 2 Tm 2,3 na skrzypcach
fot. WERONIKA GURDEK /Zdjęcie w kółku - Archiwum zespołu
MIKOŁAJ POSPIESZALSKI
student II roku katedry instrumentów jazzowych na Akademii Muzycznej w Krakowie: – Pewnego razu Robert Friedrich zapytał mojego tatę, a tata mnie, czy chciałbym zaśpiewać kilka piosenek z innymi dziećmi. Oczywiście zgodziłem się. Pierwsza piosenka, jaką w ogóle nagrałem z „Arką Noego”, to „Święty uśmiechnięty”. Potem zaśpiewałem też partie solowe. Śpiewałem na przykład cały utwór „Jezus ratownik” takim zachrypniętym głosem. Z tym głosem to była śmieszna historia.

„Lica” w czasie nagrań dawał nam wolną rękę, zarówno jeśli chodzi o śpiew, jak i melodie. Dlatego na przykład w piosence „Przebaczone winy” każda zwrotka ma inną melodię. „Lica” poprosił mnie, żebym dla odmiany spróbował zaśpiewać inaczej. A że wtedy słuchałem muzyki metalowej, to zaśpiewałem takim rockowym, zachrypniętym głosem. Wszystkim się spodobało. Później śpiewałem też tak na koncertach.

Pamiętam, że na pierwszym strasznie się bałem. To był duży koncert w Opocznie. Potem już nabrałem wprawy. Dziś, kiedy patrzę na ten zespół, widzę, że muzyka wciąż jest żywa, nie jest taka wygładzona. Jest w „Arce” coś porywczego. Dzieci nigdy nie śpiewają superczysto i to mi się bardzo podoba. Mimo że zespół gra prostą muzykę, to mnie wciąż zaskakuje. Co najbardziej lubiłem w „Arce”?

Po prostu – przebywać z tymi ludźmi. Zdarzało się, że jako dzieci zakochiwaliśmy się w sobie (śmiech). A dorośli? Też byli w porządku, dawali dobry przykład. „Lica”, wtedy wujek Robert, był takim naszym wychowawcą. Dbał o dyscyplinę, cały czas nam uświadamiając, jaki sens ma nasza praca.  Dla mnie „Arka” była też wielkim przeżyciem duchowym.

Majka Friedrich dziś najchętniej fotografuje „Arkę” podczas koncertu   Majka Friedrich dziś najchętniej fotografuje „Arkę” podczas koncertu
HENRYK PRZONDZIONO/Zdjęcie w kółku - Archiwum zespołu
MAJKA FRIEDRICH
studentka I roku kulturoznawstwa: – Byłam w IV klasie podstawówki, gdy tata powiedział, że wymyślił piosenkę, którą będą śpiewały dzieci. Było to dla mnie dziwne. Tata ma piosenkę dla dzieci?!

Ale kiedy potem powiedział, że będziemy nagrywać w studiu do mikrofonu, że będziemy miały słuchawki, to zaczęłam się bać. – Tato, tylko ja nie chcę śpiewać żadnej piosenki sama! – prosiłam. – Ależ oczywiście, jak nie chcesz, to nie, ale jak będziesz miała ochotę, to powiedz. No i nie miałam ochoty. Aż do nagrania „Przebaczone winy, darowane długi”.

Z czasem bardzo polubiłam śpiewanie – bo coraz bardziej podobały mi się piosenki. Na nagrania pojechałyśmy z moimi siostrami Wiktorią i Różą do Warszawy. Z tatą do pracy – supersprawa! Pamiętam, że w studiu wszystko mi się podobało. Takie nietypowe miejsce: reżyserka, tyle guzików! Fascynowało mnie to, że Edek Sosulski, nasz realizator, potrafił to obsługiwać. Ale najlepsze było to, że spotykaliśmy się z dzieciakami, które bardzo lubię.

Mogliśmy spać wszyscy razem w jednej salce, na małych materacach. Cały dzień mogliśmy się bawić, a tylko czasem nas wołano, żeby coś tam nagrać. Z „Arką” przeżyłam superprzygodę, nagrałam tyle piosenek i płyt, byłam w tylu fantastycznych miejscach, spotkałam się z papieżem Janem Pawłem II, uczestniczyłam w takich wydarzeniach, jak zamknięcie drzwi w Bazylice św. Piotra w Rzymie na koniec Roku Jubileuszowego.

Ważne jest dla mnie też to, że ten zespół dla wielu ludzi był znakiem miłości, nawet dla niewierzących. I ja brałam w tym udział. „Arka” pokazywała, jak ważna jest rodzina, bycie razem, jak ważne są dzieci, że może być ich dużo, a do tego jedna mama i jeden tata! Najbardziej niesamowite dla mnie jest to, że Pan Bóg mnie do tego wybrał. Bardzo Mu za to dziękuję!

Kasia Malejonek ma już dziś własny zespół   Kasia Malejonek ma już dziś własny zespół
JAKUB SZYMCZUK/Zdjęcie w kółku - Archiwum zespołu
KASIA MALEJONEK
uczennica III klasy liceum, w tym roku zdaje maturę – Mój tata poprosił mnie, żebym zaśpiewała w „Arce Noego”. Razem ze mną do zespołu trafiła moja siostra, Ola. Bartek, nasz brat, był jeszcze wtedy malutki, nie śpiewał, ale pojawił się już na planie pierwszego teledysku. Nic nie musiał robić, tylko kręcił się tam i bawił... „Arka” była dla mnie wielką przygodą i okazją do nawiązania przyjaźni, które trwają do dziś.

Pamiętam, że wujek Lica wciąż żartował... Przy nagrywaniu wiele rzeczy powtarzaliśmy. Czasem było to męczące, ale nikt się tym za bardzo nie przejmował. Na koncertach można było tańczyć, jak się chciało. Jak już za bardzo rozbawiliśmy się, albo zaczęliśmy rozmawiać między piosenkami, to wujek nas czasem upominał. Dziś, kiedy mam swój zespół i czasem gram koncerty, inaczej to widzę. Zastanawiam się, co może wyjść, a co nie. Wtedy było mi to obojętne.

Najbardziej w „Arce” lubiłam... czas wolny! Po koncercie wujek zabierał nas na przykład na lody. Przed koncertami wymyślaliśmy różne zabawy. Nie myśleliśmy wcale, że za chwilę trzeba będzie wyjść na scenę. Bardzo się przywiązaliśmy do siebie, choć bywało, że się kłóciliśmy. Wujek dbał też o naszego ducha. Zawsze starał się z nami robić laudesy, czyli taką modlitwę poranną. Mieliśmy też Eucharystię.

Na jednej z tras koncertowych był z nami nawet ksiądz. Dziś widzę, że piosenki „Arki” nie są tylko dla dzieci. Kiedyś po wydaniu płyty „Hip, Hip, Hurra, Alleluja!”, podszedł do mnie człowiek i ze łzami w oczach dziękował. Dla mnie to był szok! Przecież „Arka” to zespół dla dzieci... – tak myślałam, ale potem uświadomiłam sobie, że to jest właśnie zadanie „Arki”, by trafiać do wszystkich. I to chyba było dla mnie najcenniejsze w tym zespole.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.