BYŁEM W WIĘZIENIU

o. Darek Zieliński MAfr/Głos Afryki

publikacja 06.08.2007 12:12

Kochani Czytelnicy. Obecnie jestem w Algierii, gdzie powróciłem do mojej poprzedniej parafii, którą dobrze znam, Tizi Ouzou. Ostatnie 3 lata byłem w Mali, gdzie pracowałem w małej parafii położonej o 360 kilometrów od Bamako, stolicy kraju.

BYŁEM W WIĘZIENIU

Jest to region, gdzie uprawia się prawie wyłącznie ryż. Ludzie muszą pracować bardzo ciężko, aby móc wyżywić swoje rodziny i mieć coś na zapas do następnych upraw. Tamtejszą ludność stanowią, w większości, ludzie przybyli z sąsiedniego kraju, Burkina Faso. Na terenie naszej parafii, która ma ponad 1000 km², 90% ludności to wyznawcy islamu. Jedynie kilka rodzin rozsianych po wielu wioskach jest wyznania chrześcijańskiego. Trudno w takiej sytuacji nie spotykać się z muzułmanami, a nawet pracować z nimi i korzystać z ich porad dla dobra całej ludności tam mieszkającej. Mogę powiedzieć, że mieliśmy Byłem w więzieniu… bardzo dobre kontakty z każdym mieszkańcem, bez względu na wyznanie. Aresztowanie współbrata początkiem nowego rozdziału ewangelizacji Pewnego dnia, jeden z moich współbraci na misji został bezprawnie pozbawiony wolności i znalazł się w więzieniu na 24 godziny w miejscowości Macina, oddalonej 45 kilometrów od naszej placówki misyjnej. Był to dla nas okres bardzo trudny, gdyż trzeba było mobilizacji wielu ludzi, aby mógł on odzyskać wolność. Ale kto wie, jak o tym mówimy po wszystkich przeżyciach, czy te 24 godziny nie były jednymi z najważniejszych w całym naszym życiu...? Po wyjściu współbrata z więzienia postanowiliśmy skoncentrować wszystkie nasze siły aby przyjść z pomocą właśnie ludziom zamkniętym w więzieniu. Okazało się, że mogliśmy bez problemów odwiedzać więźniów, kiedy tylko mieliśmy chwilę czasu. Z czasem nasze odwiedziny zmobilizowały muzułmanów, którzy odkryli, że też mogą coś zrobić dla swoich bliskich w więzieniu. Powoli udało się nam zorganizować małą, ale oddaną tej pracy, grupę ludzi, którzy postanowili zrobić wszystko, aby więzienie przybrało wymiary bardziej „ludzkie”. Bo więzienia w tej części Afryki kojarzą się z bezprawiem,korupcją, głodem. Tworzy się grupa pomocy więźniom Wraz z moim współbratem i z naszą grupą, która składała się w 90% z muzułmanów, rozpoczęliśmy pracę przyjścia z pomocą chorym w więzieniu. Bo warto wiedzieć, że więźniowie nie mają dostępu do pomocy lekarskiej i wielu umiera z powodu malarii czy duru brzusznego. Z okazji świąt chrześcijańskich i muzułmańskich organizowaliśmy posiłki świąteczne, aby urozmaicić codzienne posiłki, które składały się albo z małej porcji ryżu, albo z prosa. Mieszkańcy okolicznych wiosek zaczęli przychodzić nam z pomocą, a właściwie nie nam, ale więźniom, w przygotowywaniu, co jakiś czas, lepszych posiłków. Z czasem udało się nam wejść w kontakt ze światową organizacją “Więźniowie bez granic”. Chcieliśmy zmobilizować naszą małą grupkę wolontariuszy, aby mogła stać się samodzielna i samowystarczalna w pomocy więźniom. Dzięki pomocy finansowej organizacji “Więźniowie bez granic”, mogliśmy zacząć myśleć o zmianach w samym więzieniu. Po kilku tygodniach starań i mobilizacji wielu osób, więzienie w Macina zostało podłączone do linii elektrycznej, pojawiło się światło a nawet kolorowy telewizor! Następnymi krokami były remont i budowanie nowych toalet. Przypadek jednej z więźniarek W więzieniu tym przebywają i mężczyżni, i kobiety. Liczba uwięzionych waha się od 70 do 90 osób. Jedna z uwięzionych kobiet była tam wraz ze swoim pięcioletnim synkiem. Po rozmowach z tą kobietą stało się jasne, że to dziecko było jej jedyną nadzieją, jaką w sobie nosiła. Myślałem już o znalezieniu jakiegoś psychologa, aby wytłumaczyć tej kobiecie, że więzienie nie jest najlepszym miejscem dla jej dziecka, dla jego rozwoju. Ale okazało się, że kobieta sama zgodziła się bardzo szybko na rozstanie ze swoim synem i zaufała nam, że zajmiemy się jego wychowaniem. Mając jej zgodę, bardzo szybko uzyskaliśmy potrzebne dokumenty na „uwolnienie” tego dziecka, które od urodzenia nie znało nic innego tylko więzienie! Ta kobieta siedziała w więzieniu, bo zabiła jedną z żon swojego męża i nie chciała, aby jej dziecko powróciło do jej męża, bojąc się o jego przyszłość. Nie były to obawy bezpodstawne. W tej poligamicznej rodzinie, inne kobiety jak i ich dzieci mogły być dla jej dziecka realnym zagrożeniem. Dlatego też musieliśmy uzyskać zgodę od męża tej kobiety, aby ich syn mógł być umieszczony w innej rodzinie, gdzie może liczyć na bezpieczeństwo i ludzkie ciepło. Jego ojciec nie robił nam żadnych problemów i już w trzy tygodnie po rozpoczęciu naszych starań, chłopiec ten był w drodze do wioski swojej babci, której nawet nie znał!
Ciągle mam przed oczyma twarz tej kobiety, która rozstaje się ze swoim synem, która nam go powierza, twarz pełną smutku, ale i nadziei na lepsze jutro dla swojego syna. Nawet już nie wiem, kto bardziej przeżywał to rozstanie, ona czy my sami? Rodzina, do której jechaliśmy jest oddalona od Macina o ponad

100 km, w wiosce, którą trudno było znaleźć... Podróż po nowe życie Wczesnym rankiem, kiedy było jeszcze relatywnie „chłodno” (ponad 30°C), wraz z moim współbratem, wyjechaliśmy z misji do Macina, aby zawieźć chłopca do jego nowej rodziny. W Macina byliśmy o 9 rano, umówieni tam z jednym z naszych przyjaciół, muzułmaninem, który należał do naszej grypy pomagającej więźniom. Był tam też ojciec dziecka, który zgodził się pojechać z nami do babci dziecka i zarazem być naszym przewodnikiem po bezdrożach owej okolicy. Chłopca odebraliśmy z więzienia o godzinie 10. Był kompletnie zagubiony. Jego mama dała nam torbę z jego ubraniami i zepsuty rower – jedyną zabawkę, którą miał w więzieniu. Kilka minut później byliśmy gotowi do przeprawy przez rzekę Niger, która przepływa przez tą miejscowość. Przeprawa promem trwa ponad pół godziny. Po drugiej stronie rzeki rozpoczęła się dla nas prawdziwa wyprawa w nieznane. Wszystko wokół było wypalone przez słońce. Ojciec dziecka, nasz przewodnik, nie mógł rozpoznać gdzie jesteśmy. Sytuacja stawała się groźna. Jedyny, który się nie denerwował to ten mały chłopiec. Przez pierwsze kilka minut podróży rozglądał się wszędzie, odkrywając wszystko co nowe dla niego, a przede wszystkim wolność. Było tego tak wiele, że wkrótce zasnął w ramionach swojego ojca, zdając się na obcych dla niego ludzi i smacznie spał oparty o 100 kilogramowy worek ryżu, który wieźliśmy dla jego babci. W trakcie podróży wyszło na jaw, że tak naprawdę ojciec dziecka nie znał drogi do wioski, gdzie jechaliśmy i co gorsza nie uprzedził wcześniej babci dziecka o naszym przyjeździe! Jechaliśmy więc w nieznane. Było już bardzo gorąco, kiedy dojechaliśmy, bardzo zmęczeni, do wioski, gdzie chłopiec, który ciągle spał, nie był przez nikogo oczekiwany! Wjeżdżając do wioski, witamy się z ludźmi, którzy wychodzą na nasze spotkanie i kilka osób wskazuje nam chatkę rodziny, której szukamy. Wchodzimy do obejścia i za chwile, zgodnie z miejscowym zwyczajem, siadamy na matach przed domem i podaje się nam wodę do picia. W tym czasie pozdrawiamy wszystkich i nasz przyjaciel z grupy pomocy więźniom, widząc, że przed nami jeszcze długa droga powrotna, przedstawia nas i intencję naszej wizyty. Mówi też o naszych planach wobec chłopca. Najbliższa rodzina i sąsiedzi, którzy są coraz liczniej zgromadzeni, słuchają w ciszy tego wywodu. Kilka osób zadaje od czasu do czasu pytanie, kim jesteśmy, co robimy w Mali, aż w końcu ktoś pyta czy to dziecko nie jest chrześcijaninem. Nasz przyjaciel, przedstawia nas po raz kolejny i opowiada o naszej pracy mówiąc:
“Ojcowie, razem z kilkoma muzułmanami, pracują razem dla innych muzułmanów i też dla tych, co są w więzieniu. Ja sam jestem muzułmaninem, ale nie czuję żadnej różnicy między nami kiedy pracujemy dla innych. Religia nie jest dla mnie żadną przeszkodą, żeby pomagać innym”.
Pamiętam te słowa do dzisiaj.
Te kilka minut zostaną na zawsze w mojej pamięci. Wydaje mi się, że wszystkie kazania i rekolekcje, jakie głosiłem w Mali można streścić w tym zdaniu mego przyjaciela muzułmanina. Po wypowiedzeniu tych słów, nastała długa cisza i wszyscy kiwali głowami, zgadzając się z jego wypowiedzią. Zaczęliśmy zbierać się do drogi powrotnej, zapewnieni,= że dziecko będzie miało dobrą opiekę i że wreszcie znajdzie się wśród dzieci. Powoli zbliżamy się do samochodu, otoczeni rodziną dziecka. Nadchodzi dla nas czas rozstania się z chłopcem. Chłopiec widząc, że wsiadamy do samochodu, zaczyna płakać i krzyczy: chcę jechać z nimi do domu. Do domu! Szczęśliwe zakończenie Odwiedziłem chłopca przed moim wyjazdem z Mali. Urósł i... nie poznał mnie. To jest znak, że zapomniał lata spędzone w więzieniu i wraca do normalnego dzieciństwa. Bogu dzięki!

Jeśli ktoś z Czytelników pragnie pomóc chłopcu, albo więźniom z Macina, może to uczynić kontaktując się ze Zgromadzeniem Ojców Białych Misjonarzy Afryki w Polsce:
ojcowie.biali@neostrada.pl