DZIECI Z ULIC KITWE

Jarosław Sępek

publikacja 05.07.2006 13:23

Po wieczornym filmie pora spać. Młodzi mieszkańcy domu wędrują do łóżek. Benson kładąc się mówi jeszcze cichym głosem – Moje motto to „utrzymać marzenie przy życiu”. Musi się udać…

Zapada noc. W ośrodku dla dzieci ulicy powoli milkną krzyki i wrzawa. Chłopcy układają się do snu. Ale nie wszyscy. Na piętrowym łóżku nade mną, nastoletni Mathew ciągle wpatrzony w książkę do angielskiego, pracowicie przepisuje do zeszytu ćwiczenia. Obok usiadł Benson, najstarszy z mieszkańców domu. Ma siedemnaście lat, mówi cichym głosem, nie ma w nim wiele energii, na świat patrzy czerwonymi szklącymi się oczami. W ośrodku jest już od 4 lat. Kiedy rozwiedli się jego rodzice, został z ojcem, ale nie mógł dogadać się z macochą. Uciekł do przyrodniej siostry, ale tam też nie znalazł zrozumienia. Uciekł po raz kolejny, by jako ośmiolatek trafić na ulicę. Trochę pracował i żebrał, włóczył się tak przez 3 lata, uzależniając się przy okazji od kleju i benzyny. Teraz mieszka w ośrodku. Chodzi do szkoły, do 12 klasy, jego ulubionym przedmiotem jest biologia, chce być lekarzem. Wreszcie może mieć marzenia.
Ale w szkole inni uczniowie śmieją się z niego od kiedy wyszło na jaw, że jest dzieckiem ulicy. Zmyślał na początku i opowiadał niestworzone historie, ale i tak się dowiedzieli gdzie mieszka i jaką ma przeszłość. Przytłamszony i przygnębiony, na swym szkolnym plecaku napisał białą farbą: „Traktuj mnie z szacunkiem”.

Potrzeba miłości

Znalazłem się w 900 tysięcznym mieście Kitwe na północy kraju, gdzie wydobywa się miedź, a w centrum miasta można zobaczyć hałdy jak na Śląsku. Przyjechałem na zaproszenie Jacka, młodego misjonarza z Polski, który prowadzi tu szkołę społeczną. Wcześniej zajmował się dziećmi mieszkającymi i pracującymi na ulicy, próbując zdobyć ich zaufanie, zaprzyjaźnić się, poznać ich problemy i pomóc wrócić do domów albo trafić do ośrodka, gdzie znajdą opiekę.
- Dzieci tutaj, jak wszędzie, potrzebują miłości – mówi Jacek - Rodzina nie jest tym samym co u nas. Dzieci mają dobry kontakt z rodzicami gdy są małe, potem więzi nieco się rozluźniają. Jest masa nieślubnych, są sieroty wychowywane przez wujków czy ciotki, są rozwody, zdrady, jest alkohol, przemoc domowa, bezrobocie, brak pieniędzy i perspektyw. Dzieci uciekają z domów. To jest najprostsze, pierwsza myśl, która przychodzi do głowy - ucieczka zamiast stawienia czoła problemom. Nie umieją sobie z nimi radzić, nikt ich tego nie uczy. Gdy giną pieniądze, gdy dostają lanie i są o coś oskarżane, po prostu uciekają. Trafiają na ulicę. I choć tam mogą zarobić pieniądze, jest to dla nich niebezpieczne.
Ich liczba ciągle rośnie, stałych mieszkańców ulic jest około sześćdziesięcioro, następne tyle to dzieci-przewodnicy niewidomych zajmujących się żebractwem. Kolejne dziesiątki mieszkają w domach rodzinnych, ale całe dnie spędzają na ulicy.

Ulica to złe towarzystwo, wykorzystywanie przez starszych, wąchanie kleju i benzyny.

Problem w tym, że niektórzy wcale nie myślą by wracać do domów, tutaj mają pieniądze. Najłatwiej jest żebrać małym dzieciom, ludzie dają chętnie. Gdy trochę dorosną, pojawi się zarost na twarzy – nikt już się nie lituje, ale wtedy można zacząć kraść, handlować albo się sprzedawać.
Jacek zna prawie wszystkich, którzy są tu dłużej. Czasem pozwala im zarobić niesieniem torby, robieniem zakupów, ale nigdy nie daje pieniędzy za darmo - To tylko pogarsza sytuację – mówi - Utrzymuje te dzieci na ulicy i sprawia, że nie chcą wracać ani do rodzin, ani iść do ośrodka.

Spacer

W okolicach bazaru kręcą się mali chłopcy. Niektórzy boso, w dziurawych i przybrudzonych koszulkach, inni mają lepsze ubrania. Czasem mogą spać w restauracyjkach, za to, że myją naczynia, noszą towary, pilnują i myją samochody, czasem coś sprzedają, żebrzą. Choć większość stanowią chłopcy, widać też dziewczynki. Podchodzi do nas jedna z nich. Ma 11 lat, na ulicy jest od pięciu. Nie chce pójść do ośrodka, bo tu jej lepiej. – Jestem głodna – mówi, tańcząc przy tym zalotnie, próbując naciągnąć na jakieś pieniądze. Jest gotowa pójść z tobą za 500 kwacha, 50 groszy.
Inicjacja seksualna jest bardzo wczesna, to po prostu forma zabawy. O przygodny seks nietrudno, choć AIDS zbiera swe żniwo, zniżając drastycznie średnią długość życia w kraju do 32 lat.

Obok bazaru jest kwiaciarnia, jej właściciel pomaga czasem dzieciakom, teraz prosi o jakieś lekarstwa i środki antyseptyczne, bo przychodzą do niego ze skaleczeniami.

Idziemy dalej przez pasaż między budynkami, gdzie siedzą niewidomi i dzieci, ich przewodnicy. Ociemniała babcia skulona na betonie, wyciąga rękę. Obok bawią się dzieci. Jeden z chłopców ma plastikową butelkę, a w niej kawałek szmatki nasączonej benzyną. Jedna taka dawka kosztuje 50 groszy, wystarcza na cały dzień.

Jacek, odbierając mu butelkę, opowiada o czternastoletnim chłopcu imieniem Lucky, który osierocony, mieszkał na ulicy. Pewnego dnia zobaczył go leżącego na ulicy, pomyślał, że po prostu śpi. Podszedł jednak bliżej by sprawdzić, okazało się, że chłopak jest nieprzytomny. Przedawkował klej. Gdyby został tam kilka godzin dłużej i nikt by się nim nie zainteresował skończyłoby się tragicznie.

Centrum

Obecnie po ulicach krąży sześciu pracowników fundacji Przyjaciele Dzieci Ulicy. Rozmawiają, próbują pomagać, proponują miejsce w ośrodku. Mają domy na obrzeżach miasta, w których zorganizowane są centra rehabilitacji. Jesteśmy w jednym z nich. Dzisiaj jest tu dziewiętnastu chłopców w wieku od 8 do 17 lat.
Mieszkają razem, opiekują się nimi wychowawcy, którzy nazywani są po prostu wujkami. Za domem jest ogród, rośnie kukurydza, są też murowane kurniki, hodują drób na swoje potrzeby i na sprzedaż.
W domu są sypialnie, pokój z telewizorem i fotelami, jadalnia i kuchnia, w której sami gotują. Na kolację jest kurczak i niszima, kukurydziana masa w sosie. Porcje zjadane są błyskawicznie. Zostaję przy stole z Martinem, wychowawcą. Mówi, że lubi tę pracę, choć nie jest prosta. Troszcząc się o podopiecznych, dając im wsparcie trzeba znaleźć w tym balans, bo mogą się za bardzo przyzwyczaić, a to nie jest dobre. W całym tym programie chodzi o to by przywrócić dzieci rodzinom. Fundacja stara się więc też pomagać dorosłym, tak by wyeliminować problem i powód tego, że dzieci uciekają.
- Mamy sporo sukcesów, udało się szczęśliwie połączyć na nowo kilka rodzin, albo znaleźć zastępcze.

Nie zawsze jednak się udaje. Benson jest tu już bardzo długo. Nie powiodło się kilka prób umieszczenia go w rodzinach zastępczych, nie mógł się przystosować. Prawdopodobnie gdy skończy szkołę fundacja wynajmie mu mieszkanie, ale potem będzie już musiał poradzić sobie sam.

Po wieczornym filmie pora spać. Młodzi mieszkańcy domu wędrują do łóżek. Benson kładąc się mówi jeszcze cichym głosem – Moje motto to „utrzymać marzenie przy życiu”. Musi się udać…

Gasimy światło.

Notka o autorze:
P. Jarek jest prawdziwym Obejrzyjświatem. Jego ulubiony przedmiot to "Podróżologia stosowana". Za swoje obejrzyświatowe wyczyny został nagrodzony i ogłoszony Podróżnikiem Roku 2004 magazynu "Podróże".
Śmiało moze powiedzieć: "Umiem jeść pałeczkami. Potrafię przywitać się po polsku, angielsku, francusku, niemiecku, rosyjsku i serbsku. Zamoczyłem nogi w trzech oceanach"... A zatem do przodu panie Jarku! Świat i kolejne oceany czekają!!!

Wszystkich obejrzyjświatów pan Jarek zaprasza na: