Miłość Boża nie rdzewieje

Franciszek Kucharczak

|

MGN 10/2010

publikacja 16.09.2010 15:05

Medaliki i inne poświęcone rzeczy to nie żadne amulety ani talizmany, które mają zapewniać szczęście albo zabezpieczać przed pechem. Gdy człowiek koniecznie chce sobie zaszkodzić, żaden medalik go nie powstrzyma. Jednak medaliki i inne poświęcone rzeczy mogą – za łaską Bożą – przyczyniać się do tego, żeby człowiek nie chciał sobie szkodzić.

Cudowny medalik

Miłość Boża nie rdzewieje   Św. Maksymilian Maria Kolbe często używał pocisków.  Cudowny Medalik nazywał „kulką”, jak wtedy mówiono o amunicji do broni palnej. „W tych dniach przyszła do mnie pewna pani i prosiła, bym udał się do chorego, który nie chce się spowiadać” – wspominał w założonym przez siebie piśmie „Rycerz Niepokalanej”. Święty zapytał, czy chory odmawia choćby jedno „Zdrowaś, Maryjo” na dzień. Usłyszał, że on nie wierzy w Matkę Bożą. Na to zakonnik podał kobiecie Cudowny Medalik.

– Czy dla pani przyjmie go i pozwoli sobie zawiesić na szyi? – zapytał. – Dla mnie to zrobi – zapewniła. – Więc dobrze, niech mu go pani zaniesie i modli się za niego. Ja zaś postaram się tam zaglądnąć – rzekł święty.

STRZAŁ Z MEDALIKA
Niedługo potem kobieta przyszła z wiadomością, że choremu się pogorszyło, ale ani on, ani jego rodzice nie chcą księdza. W duszy ojca Maksymiliana pojawiło się zwątpienie. – Po co tam pójdę? – zastanawiał się. Jednak poszedł. Zaprowadzono go do sali. Usiadł przy łóżku i zaczął rozmowę. Zaczęło się o zdrowiu, ale szybko zeszło na tematy religijne. Chory pytał, a święty rozwiewał jego wątpliwości. Sam św. Maksymilian tak wspominał tamte chwile: „Przy rozmowie zauważyłem na jego szyi niebieski sznureczek, właśnie ten, na którym nawleczony był medalik. Ma medalik, pomyślałem, więc sprawa wygrana.

Miłość Boża nie rdzewieje   Nagle chory zwrócił się do mnie i mówi: – Księże, może by przystąpić do rzeczy? – Więc pan chce się wyspowiadać? – zapytałem. W odpowiedzi płacz wstrząsnął jego wychudłą piersią. To trwało dobrą chwilę. Gdy chory się uspokoił, zaczęła się spowiedź”. Potem przyjął Komunię i sakrament namaszczenia. Okazało się, że obok leży drugi chory, jeszcze bardziej zatwardziały i choć już umierający, nie chce się spowiadać. Św. Maksymilian usiadł przy nim i wyciągnął medalik. – Co to jest? – zainteresował się chory. „Wyjaśniłem mu krótko. Pocałował go, pozwolił sobie włożyć na szyję i... rozpoczęła się spowiedź” – wspominał święty.

Cud się zdarzył „Pani ordynator powiedziała, że stał się cud” – cieszy się pani Stanisława ze Świętokrzyskiego. Jej siostrzeniec miał udaną operację oka. I to mimo że lekarze chcieli oko usunąć, tak ciężko zostało uszkodzone w wyniku poważnego wypadku. Ciocia dała mu jednak Cudowny Medalik i gorąco się modliła. Chłopak widzi.

Podobnych świadectw łask otrzymanych za pośrednictwem Cudownego Medalika jest wiele. „A jednak będę mamą” – pisze na stronie poświęconej medalikowi Teresa spod Wrocławia. „Mój tato bardzo się zmienił”, „A jednak cud się zdarzył”, „Syn nadal ma pracę” – dziękują Maryi wdzięczni ludzie. Nie wszystkie łaski da się opisać, a niektóre zauważa się dopiero po dłuższym czasie. Często są to te największe, bo nie ma większej łaski od tej, dzięki której ktoś przychodzi do Jezusa. Z tego w niebie jest największa radość.

Medalik św. Benedykta

Miłość Boża nie rdzewieje   Ksiądz ,  poświęcając medaliki mówi: „Pobłogosław, Panie Boże,  te medaliki i spraw, aby dla każdego, kto będzie je pobożnie nosił, były przypomnieniem godności chrześcijańskiej i puklerzem wiary przeciwko wszelkim napaściom szatańskim”. Szczególną tarczą wiary przeciw napaściom diabła jest medalik św. Benedykta. Gdy Benedykt był młodym pustelnikiem, mnisi z niedalekiego klasztoru w Vicovaro zauważyli, że to święty człowiek. Poprosili go, żeby został ich opatem.

Ponieważ nalegali, Benedykt w końcu zgodził się. Szybko jednak tego pożałowali, bo nowy przełożony nie zamierzał tolerować panującego w klasztorze rozleniwienia, zwłaszcza w służbie Bożej. Dyscyplina, którą przywrócił Benedykt, tak bardzo zaszła im za skórę, że postanowili go... otruć. Przed obiadem przy jedzeniu opata postawili czarę z zatrutym winem. Benedykt jednak, jak zawsze, uczynił nad stołem znak krzyża.

Papież Grzegorz Wielki napisał, że w tym momencie czara rozprysła się na kawałki, „jakby nie krzyż, lecz kamień spadł na to naczynie śmierci”. Miłość Boża nie rdzewieje   Św. Benedykt z Nursji na obrazie Fra Angelico. Benedykt jest jednym z najpopularniejszych świętych. Pół wieku temu został ogłoszony patronem Europy Po tym wydarzeniu święty opuścił klasztor i wrócił do pustelni. Jednak i tam nie był bezpieczny. Gdy zaczęli wokół niego gromadzić się uczniowie, zawistny kapłan Florencjusz przysłał mu zatruty chleb. Benedykt rozpoznał podstęp i rozkazał krukowi wynieść i ukryć chleb. Św. Benedykt znał moc znaku krzyża. Czynił ten znak często i zalecał innym, żeby to samo robili. Św. Grzegorz Wielki opisał zdarzenie z późniejszych lat, gdy Benedykt był już opatem w założonym przez siebie klasztorze.

PRZEŻEGNAJ SERCE!
Któregoś wieczoru święty jadł posiłek, a jeden z młodych mnichów trzymał lampę przy stole. Gdy tak stał, ogarnął go duch pychy. Zaczął myśleć: „Któż to taki ten człowiek, przy którego stole stoję, lampę mu trzymam jakbym był jego sługą? A kimże ja jestem, żebym mu służył?”. Nagle Benedykt odwrócił się gwałtownie i zawołał: „Przeżegnaj swoje serce, bracie. Co ty tam mówisz? Przeżegnaj swoje serce!”. Nie przypadkiem na odwrocie medalika św. Benedykta dominuje krzyż. Ten krzyż, który tak ukochał święty patron Europy. Kto świadomie nosi ten medalik, ten wciąż ma „przeżegnane serce”. Znak krzyża chroni go przed pokusami, złymi myślami, przed pychą i podstępami Złego. Medalik św. Benedykta nawiązuje do opisanych wydarzeń. Na awersie, obok postaci świętego z krzyżem w ręce, umieszczono pęknięty kielich, z którego wypełza wąż. Z drugiej jego strony widać kruka z rozpostartymi skrzydłami.

Miłość Boża nie rdzewieje   Szymon Stock, generał zakonu karmelitów, z ciężkim sercem patrzył na wyludniony klasztor. Od długiego czasu nie było nowych powołań. – Co robić, co robić? – powtarzał bezradnie sam do siebie. W poczuciu bezradności mij ały dni. Aż nadeszła noc z 15 na 16 lipca 1251 roku. Zakonnik wyszedł na zewnątrz i wpatrzony w wygwieżdżone niebo zaczął wzywać pomocy Maryi. Błagał o ratunek dla karmelitów. Wtedy, jak mówi tradycja, pochyliła się nad nim

Ta, której wzywał. „Przyjmij , najmilszy synu, szkaplerz twego zakonu, jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego” – powiedziała Maryja, wskazując na wstęgę brązowego materiału. Ta „szata Maryi” spowodowała niezwykłą zmianę. Zakon nie tylko przestał wymierać, ale zaczął się bujnie rozwijać. W XIII stuleciu w Europie było już ponad 100 klasztorów.

Zakon Braci Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel (bo tak brzmi pełna nazwa karmelitów) trwa do dziś i liczy około 20 tysięcy zakonników. Do tego należy doliczyć wielką rzeszę karmelitanek, które modlą się w klasztorach na całym świecie. Niezwykły podarunek Maryi okazał się darem nie tylko dla karmelitów. Od wieków noszą go niezliczone rzesze ludzi, modląc się i przekonując o opiece Maryi.

Miłość Boża nie rdzewieje   fot. HENRYK PRZONDZIONO Coś mnie wyrwało
Żyłam jak każdy „normalny katolik”. Co niedziela Msza św., raz w roku przed Wielkanocą spowiedź, czasem na Boże Narodzenie… I tak toczyło się moje życie. (… ) Unurzałam się w „błocie” tego świata dość dokładnie, ale nie znalazłam ani radości, ani spełnienia. (… ) Zaczęłam szukać ratunku.

Były częstsze spowiedzi i Komunie święte, ale ciągle nie potrafi łam wyrwać się ze starych grzechów, ciągle byłam za słaba, żeby zrezygnować ze zgubnych przyzwyczajeń. Ciągle tkwiłam w bagnie, z którego nie wiedziałam, jak się wyrwać. Kiedyś usłyszałam czy przeczytałam o szkaplerzu i obietnicy: „Kto w nim umrze, nie trafi  do piekła”. Uczepiłam się tych słów, choć nie wiedziałam, kto i kiedy je wypowiedział. No i zaczęły się poszukiwania, co to jest, gdzie go dostać? (… ) Tak trafi łam na noc czuwania w Czernej z 15/16 lipca 2000 roku. Po kazaniu kapłan zachęcił wszystkich do przyjęcia szkaplerza – kto pragnie przyjąć szkaplerz, niech podejdzie do ołtarza Matki Bożej! Zaczęły się wątpliwości.

Przecież nie jestem godna! Przecież tyle nagrzeszyłam! Nie, nie podejdę…  I wtedy „coś” wyrwało mnie z ławki, nie było żadnych barier, żadnych wahań. Maryja zwyciężyła! Przyjęłam szkaplerz sukienny i od tego momentu zaczęłam się podnosić, walka z przyzwyczajeniami, z grzechami nagle stała się możliwa. Czułam, że nie jestem sama, że „ktoś” jest przy mnie, że czuwa nade mną i prowadzi mnie. I tak strach przed potępieniem zaprowadził mnie w ramiona, a właściwie pod płaszcz Matki Bożej Szkaplerznej. I nigdy i nigdzie nie czułam się tak dobrze i bezpiecznie. Fragment świadectwa z „Biuletynu Rodziny Szkaplerznej” 3/2010

Jak przyjąć szkaplerz
Szkaplerz trzeba przyjąć – nie wystarczy założyć go sobie na szyję. Trzeba spełnić kilka warunków. Szkaplerz nakłada kapłan podczas specjalnego obrzędu. Pierwszy szkaplerz musi być z sukna – są to dwa kawałki materiału, połączone tasiemkami, zakładane z przodu i z tyłu. Później można go zastąpić medalikiem. Przyjęcie do szkaplerza może nastąpić w każdym klasztorze karmelitów bosych albo w parafii, w której działa Bractwo Szkaplerzne mające księgę do wpisu. Szkaplerz należy nosić stale i codziennie odmawiać „Pod Twoją obronę” albo inną przepisaną modlitwę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.