Ojciec, Wujek, opiekun

Piotr Sacha

publikacja 28.09.2011 09:27

O produkcji cegieł, bramkach przy kościele, pięknej kaligrafii i pytaniach o imię opowiadają ministranci ks. Karola Wojtyły.

Ojciec, Wujek, opiekun East News/laski collection

Zwykłe czarno-białe zdjęcie, jakich wiele. Młody ksiądz w schodzonej sutannie i przetartych butach stoi obok harcerza. Uśmiech i spojrzenie wikarego wydają się znajome. Jankowi, harcerzowi i równocześnie ministrantowi w kościele św. Floriana w Krakowie, nie śniło się nawet, że wtedy obejmował go przyszły papież.
Byli ministranci wciąż świetnie pamiętają wikarego ks. Karola Wojtyłę. – Zawsze chodził w sutannie. Nosił okulary. Był bardzo bezpośredni. Często spowiadał – zaczynają wspominać.
 

Szerokie szuflady
Na Helu, niedaleko kościoła stoi duży, drewniany krzyż. Na nim pamiątkowa tabliczka i podpis: „Ministrant ks. Karola Wojtyły”. Krzyż postawił Władysław Rudek, który wychował się w Liplasie pod Krakowem, wsi należącej do parafii w Niegowici. Prawie 600 km stąd…. – Hel to wcale nie jest koniec Polski – śmieje się na powitanie pan Władysław. – To jej początek.
Gdy w 1948 r. do Niegowici przyszedł młody wikary, ks. Wojtyła, Władek miał 10 lat. Służył już jako ministrant. Nieraz po Mszy składał ornat ks. Wojtyły. – W zakrystii były takie szerokie szuflady – opowiada. – Nasz ksiądz nigdy nie wychodził z kościoła od razu po Mszy. Nawet wtedy, gdy miał mało czasu, szedł modlić się przed obraz Matki Bożej Niegowickiej. Nieraz widziałem, jak leżał przed nim krzyżem – wspomina. – A przed Mszą mówił do ministrantów: „Zapominamy o problemach, o całym świecie. Ofiarę Mszy świętej należy godnie przeżyć” – dodaje pan Władysław.
 

Pamiętam
Któregoś dnia młody kapłan zaproponował, żeby zbudować w Niegowici murowany kościół. – Jakieś 500 metrów od kościoła leżała glina, pierwszej klasy – opowiada pan Rudek. –  Ksiądz Wojtyła zaczął więc budowę od cegielni. Jako dziesięciolatek pomagałem też przy wyrobie cegieł na kościół – przypomina sobie.
Po latach ministrant z Niegowici trafił do wojska na Pomorze. Wiele lat służył w Marynarce Wojennej. Tylko raz zobaczył z bliska swojego dawnego wikarego.
W 1991 r. Jan Paweł II spotkał się z marynarzami w Zegrzu. Gdy papież podszedł do pana Władysława, usłyszał meldunek: „Chorąży sztabowy Władysław Rutek. Melduję, że służyłem Jego Świątobliwości do Mszy w parafii Niegowić”. – Gdy powiedziałem nazwę miejscowości, pojaśniały mu oczy – wspomina pan Rudek. – Ojciec Święty pomyślał, podniósł palec i powiedział: „Pamiętam!”.
 

Narty i kajaki
W 1949 roku 29-letniego ks. Wojtyłę przeniesiono do parafii św. Floriana w Krakowie. Piotrek miał wtedy 10 lat, Olek 7, a Leszek tylko 6. – Pięknie śpiewał i w skupieniu przeżywał każdą Mszę – mówią zgodnie ministranci z tamtego czasu. – Bezbłędnie potrafił powiedzieć, kto był w kościele, a kogo nie było – dodaje Piotrek, dziś prof. Piotr Malecki z Instytutu Fizyki Jądrowej.
Rodzice Piotra zginęli podczas wojny. – Ks. Wojtyła zastępował mi trochę ojca – przyznaje pan profesor. – Mieszkałem z ciotkami – wspomina. – Nieraz ksiądz odwiedzał nas w domu, czasem zabierał mnie na narty.
Na studiach Piotr Malecki dołączył do grupy nazywanej „Środowiskiem”, która przyjaźniła się z księdzem Karolem. Mówili do niego „Wujek”. – Byliśmy z Wujkiem na kajakach, gdy otrzymał wiadomość, że zostanie biskupem. Pojechał do kardynała Wyszyńskiego i… poprosił o powrót do nas, na kajaki – uśmiecha się profesor.
Kontakt profesora z Janem Pawłem II nigdy się nie urwał. – Odwiedzaliśmy go w Castel Gandolfo, by powspominać stare czasy, również te ministranckie – mówi Piotr Malecki. – Przywoziliśmy mu z Polski książki. Kiedyś moja żona wręczyła mu jedną. Rano książka była przeczytana.
 

Bez butów
Ciocia Piotra Maleckiego bardzo chciała, by ministranci byli jak rodzina. Rodzice ministrantów też mogliby mieć swoje spotkania, pomyślała. Ks. Wojtyła zgodził się. Spotykał się z nimi w salce przy plebani. – Po jednej z takich spotkań moja mama opowiadała, że ks. wikary wspominał swoją mamę. Mówił o tym, jak umarła i jak wtedy wydoroślał – opowiada Aleksander Litewka.
Pan Aleksander zaczął służyć do Mszy w 1950 r. Miał wtedy tylko osiem lat, ale dużo pamięta z tamtego okresu. – Od mamy wiem, że któregoś dnia ks. Wojtyła oddał swoje buty biednemu, a potem starał się ukryć bose nogi, żeby nie widział tego nasz proboszcz – uśmiecha się były ministrant. – Podczas nabożeństw majowych ksiądz czytał nam w odcinkach książkę „Błogosławiony Pius X”. Nie wiedział, że kiedyś inni księża będą czytali o nim, o błogosławionym Janie Pawle II – dodaje pan Aleksander, historyk i członek Arcybractwa Miłosierdzia.
 

Ksiądz na bramce
Jak wspominają byli ministranci, z księdzem Wojtyłą trudno było się nudzić. Organizował wycieczki, często kopał z nimi piłkę. – Starsi grywali z nim przed kościołem. A ksiądz najczęściej stał na bramce – wspomina Leszek Grzyska. – Miałem wtedy siedem lat, więc byłem od podawania piłek – uśmiecha się.
– Gdy ks. Wojtyła odszedł z naszej parafii, wciąż utrzymywał z nami kontakt – wspomina pan Aleksander. – Chodziliśmy do niego na przykład z życzeniami.
– W 1958 r. w sobotnie wieczory wracał z Lublina, a już o 5.30 w każdą niedzielę odprawiał specjalną Mszę dla turystów, którzy wcześnie ruszali za miasto. Służyłem na tych Mszach – opowiada Leszek Grzyska.
Niedługo potem ks. Wojtyła został biskupem. – Ministranci żegnali się z nim na uroczystym spotkaniu – wspomina pan Leszek. – Z każdym z nas zamienił kilka słów.
 

Jakie imię?
Gdy w otoczeniu ks. Wojtyły pojawiał się ktoś, kogo nie pamiętał, ksiądz pytał, jak się nazywa. – Ciekawe, że nie pytał nigdy o nazwisko, tylko zawsze o imię – mówi Leszek Grzyska. – I jeszcze coś sobie przypominam – pan Leszek zastanawia się przez chwilę. – Inaczej niż pozostali księża używał kadzielnicy. Robił zwykle taki dziwny zawijas…
– A formuły łacińskie podczas Mszy odmawiał nasz ksiądz bardzo starannie – dodaje pan Leszek. – Na szczęście miałem w liceum starszego brata, więc trochę łaciny już znałem.
Podczas zbiórek ministranckich chłopcy przygotowywali też tablice liturgiczne, czyli plakaty z fragmentami tekstów z Mszy św. – Jeśli tylko któryś miał talent do kaligrafii, wypisywał starannie te teksty. Potem zapisany brystol wieszaliśmy w przedsionku kościoła. Co tydzień nowy – wspomina Piotr Malecki. – To były niezwykłe spotkania. Każdemu wydawało się, że ks. Wojtyła jest tylko dla nas – kończy profesor Malecki. Inne grupy też tak myślały.