Jak w domu

Adam Śliwa

publikacja 13.02.2018 09:45

Wspaniałe sale, pokoje kąpielowe, sala balowa, teatr, kort tenisowy i kilkadziesiąt bogatych powozów i karet. Wszystko tak, jakby właściciele zamku wyszli tylko na spacer.

 Zamek otaczają piękne ogrody, a w nich stoją budynki  stajni i wozowni Zamek otaczają piękne ogrody, a w nich stoją budynki stajni i wozowni
roman koszowski /foto gość

Wielka sień wjazdowa, przy ścianie marmurowy kominek i lektyka do przenoszenia ważnych osób. Na sklepieniu herby wielkich rodów Rzeczypospolitej: Lubomirskich, Czartoryskich, Radziwiłłów, Sanguszków. Oczyma wyobraźni widzę czarny powóz wjeżdżający przez bramę. Stukot kopyt tłumi drewniana kostka sieni. Państwo wychodzą z pojazdu. Korytarzem wchodzą do wnętrz. Ruszamy ich śladem.

Gabinet pana

Skrzypnięcie drewnianych drzwi. Czujemy zapach starego drewna i cygar. To gabinet ordynata, dziedzica dóbr, dla którego stworzono ordynację. Ordynacja zapewniała, że dobra (majątek) nie zostaną rozdzielone, lecz przejdą na jednego wybranego spadkobiercę. Gabinet podzielony jest jakby na trzy części, a używany był na męskie i rodzinne spotkania. – Fotele przy kominku wskazują na nieformalne rozmowy – tłumaczy pani Edyta Kucaba-Łyszczek z łańcuckiego muzeum. – Na środku okrągły stół, a po lewej biurko ordynata, przy którym pracował i pisał listy. Staję na wprost biurka. Gdyby ktoś za nim siedział, trudno byłoby go dostrzec, bo wzrok oślepia światło z dwóch okien za nim. Na dodatek za plecami pana domu, w lustrze, cały czas widzę siebie. – Pewnie każdy też zerkał, czy dobrze wygląda – uśmiecha się pani Edyta. W gąszczu korytarzy trudno się nie zgubić. Zamek na modną pałacową rezydencję przekształciła księżna Izabela Lubomirska, jedna z najbogatszych i najciekawszych kobiet swoich czasów, do tego bardzo pracowita. Na początku XIX w. zamek przejęli jej wnukowie, a pierwszym ordynatem został Alfred Potocki. Do końca II wojny światowej Łańcut pozostał w rękach rodziny Potockich.

Szafa jak gruszka

Ruszamy na I piętro. To tu zapraszano najważniejszych gości. Zaraz za schodami stoi coś, co wygląda jak piec na małych nóżkach w kształcie gruszki. – To szafa na naczynia, choć jeden z ordynatów miał trzymać w niej fajki – tłumaczy pani kustosz. – Mogła stać na środku pokoju, by z każdej strony można było z niej korzystać. Wchodzimy na pokoje. Ściany wyłożone pięknym materiałem i drewniane podłogi w każdym pomieszczeniu ułożone w inny wzór. Ciekawym pomieszczeniem jest ubieralnia damska. Pani siedziała przed lustrem, a pokojówka z antresoli pokazywała suknię. Jeżeli pani spodobała się kreacja, sużąca pomagała jej się ubrać za parawanem. Mijamy apartament męski z wielką żółtą łazienką. Ciemny, klimatyczny korytarz wiedzie wzdłuż wschodniej ściany. Prowadzi do pomieszczenia przypominającego werandę. Tu można było odpocząć w ciągu dnia, napić się kawy i wyjść prosto do ogrodu pachnącego kwiatami. Kolejny korytarz przypomina alejkę wśród antycznych ruin. Pnące rośliny, kawałki kamiennych bloków, drewniane kraty… Zastanawiając się, co prawdziwe, a co tylko malowane, docieramy do sali balowej. Wielkie żyrandole, sufit malowany na wzór nieba. Wystarczy zamknąć oczy, by usłyszeć orkiestrę grającą walca i zobaczyć pary wirujące na parkiecie. Dziś co roku odbywa się tu Festiwal Muzyczny w Łańcucie.

Teatr w domu

Za salą balową… teatr. Ze sceną i widownią, tylko w wersji mini – mniejszy. To tu hrabia Jan Potocki w 1792 r. wystawiał swoje komediowe „Parady”. Były to krótkie żartobliwe scenki, podobne do dzisiejszych skeczy kabaretowych. Aktorami byli sami właściciele i ich goście. Po dniu pełnym wrażeń goście udawali się na drugie piętro do apartamentów gościnnych. Przy sypialni łazienka z wanną obitą drewnem. Na ścianie tapeta zabezpieczona szybą. Przy łóżku na stoliku nocnym na każdego czekał napój pomagający zasnąć w nowym miejscu. Śniadania podawano gościom w pokojach. Pani kustosz otwiera piec. – Tu służba zostawiała śniadanie, aby nie wystygło – wyjaśnia. Obok pomieszczeń gościnnych pokoje dla służby. W pokoju kamerdynera elegancki strój, telefon i przybory toaletowe z napisem „Łańcut”. Kamerdyner był zaufanym człowiekiem pana domu i prawdziwą elitą wśród służb. Konie i powozy Na koniec musimy jeszcze zajrzeć do zamkowej wozowni. Bo Muzeum – Zamek w Łańcucie to również świetne pojazdy konne, porównywalne z kilkunastoma ferrari i porshe. Wielka hala, szklany dach – to sala zaprzęgowa. Tu koniom zakładano uprząż, formowano zaprzęg i robiono próbny przejazd. Po prawej stronie pomieszaczenie z tak zwanymi żółtymi powozami. Mają kolor naturalnego drewna. Służyły tylko do przejażdżek po majątku – spacerów i polowań. Pojazdy wykonano w najlepszych w świecie firmach. Trzeba przyjrzeć się uważnie, by w lampach dostrzec malutki znaczek – srebrną Pilawę, czyli herb Potockich. Po drugiej stronie hali stoją czarne pojazdy. Jedne służyły do dalekich podróży, inne do wyjazdów do miasta, kościoła, z wizytą czy do teatru. Wszystkie stoją tak, jak zostawili je właściciele w 1944 roku. To najcenniejsza i jedyna taka kolekcja na świecie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.