Zawsze na pełnym baku

Piotr Sacha

publikacja 13.02.2018 09:45

Poniedziałek – Msza. Wtorek – Msza. Środa – Msza... Grafik dyżurów niepotrzebny. Ministranci są w kościele codziennie.

Poniedziałkowy poranek.  Przed pierwszym dzwonkiem na lekcje służba w kościele Poniedziałkowy poranek. Przed pierwszym dzwonkiem na lekcje służba w kościele
józef Wolny /foto gość

Pobudka: 5.45. Pół godziny później rodzina Gromków wychodzi z domu. Wsiadają do dwóch samochodów i ruszają z Tychów do Katowic na poranną Mszę. Tak jest codziennie: przez 7 dni w tygodniu, 52 tygodnie w roku. – My Roraty mamy non stop! – śmieją się Piotrek, Maks i Karol, bracia ministranci z parafii Krzyża Świętego w Tychach.

Autostrada do nieba

Poranna Msza w parafii zaczyna się o ósmej. Gromkowie jeżdżą na Eucharystię do kościoła w pobliżu swojego miejsca pracy (rodzice), szkoły (Piotrek, Maks i Karol) i przedszkola (Franek). – Nie wyobrażam sobie dnia bez porannej Mszy św. – stwierdza 15-letni Piotrek. – Porównuję to do jazdy samochodem autostradą – opowiada. – Droga wiedzie w górę, w stronę nieba. A kościół jest jak stacja benzynowa. Zależy mi na tym, żeby mieć zawsze pełny bak. – W środę lekcje zaczynam wcześniej. To mój jedyny dzień w tygodniu bez Eucharystii. Jestem wtedy... nieco ponury – uśmiecha się 13-letni Maks. Żaden z braci nie pamięta momentu, kiedy zaczął codziennie bywać w kościele. – Msza o siódmej rano... jest od zawsze – rzuca 9-letni Karol.

Biegiem na lekcje

– Dobra organizacja czasu to podstawa – uśmiecha się Piotrek. – Mama i Franek jeżdżą na Mszę do kościoła w pobliżu przedszkola. W tym samym czasie my z tatą modlimy się w kościele niedaleko naszej szkoły muzycznej – wyjaśnia. Tam siadają w ławkach wśród wiernych. A po Mszy od razu biegną na lekcje. Chyba że jest poniedziałek. – Wtedy służymy jako ministranci w kościele Mariackim w Katowicach – mówi Karol. I dodaje, że w weekendy są przy ołtarzu w swojej parafii. – W soboty śpimy dłużej. Służymy na Mszy dopiero... o ósmej rano – śmieje się Piotrek. – Przy ołtarzu rozumiemy się bez słów – zapewnia Maks. – Wiemy, kto za co odpowiada – dodaje. Piotrek: – Ja zwykle czytam i rozkładam kielich. Maks: – Ja dzwonię dzwonkami i uderzam w gong. – Karola puszczamy z pateną – uśmiechają się starsi bracia. – Trzymam jeszcze ręczniczek, którym ksiądz wyciera ręce – przypomina Karol.

Melodia na niedzielę

Cała trójka śpiewa psalmy. – Przed Mszą warto się rozśpiewać – radzi kantor Piotrek. – Najczęściej wybieram jedną z trzech melodii. Szczególnie podoba mi się ta skomponowana przez Henryka Jana Botora. Zostawiam ją na niedzielę – opowiada. Karol przypomina sobie 50. rocznicę ślubu babci i dziadka. – Wcześniej dziadek nauczył mnie melodii psalmu – opowiada ministrant. – Podczas tej uroczystej Mszy na organach grał mój wujek. Podał mi tonację, a ja… zapomniałem melodii. I zapadła cisza. – Wtedy Maks z dużym spokojem wszedł na ambonę. Zaśpiewał refren i zrobił miejsce Karolowi, który dokończył psalm – wspomina pani Aleksandra Gromek, mama ministrantów. – Dawniej każda Msza wydawała mi się taka sama. Trochę się nudziłem – mówi dalej 9-latek. – Wiele zmieniło się, kiedy zostałem ministrantem. Stanąłem bliżej ołtarza. Zacząłem dostrzegać więcej. I nawiązywać relację z Panem Bogiem – kończy Karol.

Smyczki od taty

– Studiowaliśmy z mężem w Poznaniu – wspomina pani Aleksandra. – Jeszcze przed ślubem codziennie razem chodziliśmy na Mszę do dominikanów. Na siódmą rano! Tak się zaczęło – opowiada. – Do codziennych porannych Mszy powróciliśmy, gdy zmarł nasz kolega – mówi Arkadiusz Gromek. – Stwierdziliśmy wtedy, że życie mamy tylko jedno – dodaje jego żona. Rodzice ministrantów są z zawodu lutnikami. Budują i naprawiają instrumenty smyczkowe. Piotrek w szkole muzycznej uczy się gry na wiolonczeli, a Maks i Karol na skrzypcach. Z dumą prezentują instrumenty, które specjalnie dla nich zbudował tata.

Cukierek po Mszy

– Wiadomo, trzeba dużo ćwiczyć – podsumowuje Karol. I łapie za skrzypce. Piotrek odpala nagranie z próbkami własnych kompozycji. Tworzy muzykę filmową w programie komputerowym. Pani Aleksandra przypomina sobie sytuację sprzed 10 lat. – W przedszkolu jeden z kolegów nauczył Piotrka składać klocki lego. Postanowiliśmy, że za to kupimy mu coś słodkiego. No, ale... nie zdążyliśmy. Przed pójściem do przedszkola poszliśmy na Mszę, a kiedy wychodziliśmy z kościoła, jakaś pani wręczyła Piotrkowi… dwa czekoladowe cukierki. – Wiesz, mamo – powiedział Piotrek – ja wiedziałem, że Pan Bóg o wszystko się zatroszczy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.