Centrum dowodzenia

Adam Śliwa

publikacja 13.02.2018 09:46

Podróże w czasie są możliwe. Wystarczy zejść do podziemi i… otworzyć ciężkie stalowe drzwi.

Przy każdym telefonie jest tabliczka informująca, kto gdzie siedzi. Kilka linii telefonicznych miał dyrektor generalny Przy każdym telefonie jest tabliczka informująca, kto gdzie siedzi. Kilka linii telefonicznych miał dyrektor generalny
henryk przondziono /foto gość

Widziałem wiele schronów. Najczęściej są one ciemne, brudne, bardzo surowe i przeważnie puste, w środku niczego ciekawego nie ma. To, co za szarymi drzwiami kryje schron w Nowej Hucie, największej dzielnicy Kra-kowa, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Bezpiecznie i luksusowo

Nowa Huta to ostatnia dzielnica dołączona do starego Krakowa. Powstała zaledwie 70 lat temu. Miała być miastem idealnym. W Nowej Hucie zbudowano gigantyczny kombinat produkujący stal i mieszkać tam mieli przede wszystkim pracownicy huty. A w najlepszym okresie zatrudniano ich nawet 38 tysięcy. Polska była wtedy pod władzą komunistów i cały czas istniało ryzyko wybuchu kolejnej, III wojny światowej. Wróg z pewnością zbombardowałby dumę socjalistycznej Polski, dlatego w mieście budowano schrony dla ludności, a pod budynkiem „S”, dyrekcji Huty, powstało centrum dowodzenia kombinatem. Tu czas się zatrzymał. Wygląda jak scenografia z filmu o szpiegach. Wszystko czyste, dobrze oświetlone, a wyposażenie – luksusowe. W razie zagrożenia dyrekcja kombinatu i szefowie odpowiedzialni za akcję ratunkową mieli przygotowane bezpieczne schronienie.

Zielona wykładzina

Wielkie piece hutnicze muszą pracować nieprzerwanie, dlatego podziemne centrum dowodzenia wyposażone było we wszystko, co niezbędne do kierowania kombinatem. Chodząc od sali do sali, można odnieść wrażenie, że za chwilę wejdzie ktoś z dyrekcji i zajmie miejsce przy biurku. Na szczęście nigdy bomby samolotów NATO nie spadły na Polskę i schronu nie wykorzystano. Był jednak całkiem nieźle przygotowany na taką możliwość. Korytarzem wyłożonym zieloną wykładziną idziemy w lewą stronę. Wchodzimy do sali operacyjnej. – Przy dużym stole miały odbywać się narady – tłumaczy Tomasz Mierzwa z Małopolskiego Stowarzyszenia Miłośników Historii „Rawelin”, które opiekuje się schronem.

Telefony

Następna sala. Na stołach słuchawki telefoniczne i tabliczki informujące, kto gdzie siedział. Tarcze do wykręcania numerów telefonicznych znajdują się na pulpicie. Nagle dzwonek. Jednocześnie przy jednym z telefonów miga lampka. Podnoszę słuchawkę. Z drugiego stanowiska słychać głos. – Wszystko działa. Nie można tylko połączyć się na zewnątrz – tłumaczy przewodnik. Jest tu też tablica meteorologiczna informująca o pogodzie na zewnątrz i mapa, a na niej kolorowe lampki oznaczające zbiorniki z niebezpiecznymi substancjami na terenie huty. W razie nalotów wystarczy nacisnąć wyłącznik, by zgasły wszystkie żarówki w hucie. Chodziło o to, by ją ukryć, chociaż było to raczej teoretyczne, bo przecież wielkie piece pracowały całą dobę oświetlone jasnym światłem.

Sypialnia

W pomieszczeniu przypominającym dawną pocztę stoją kabiny zasłonięte czerwonymi kotarami. W każdej kabinie siedział człowiek i przyjmował ważne meldunki z terenu. Potem naciskał dzwonek i do specjalnego urządzenia podchodził dyżurny. Widział, z której kabiny dzwoniono, odbierał meldunek i przekazywał go dalej. W punkcie przyjmowania meldunków na środku stoi zapasowy radiowęzeł. Teraz wiadomości przychodzą SMS-em. – Dawniej w hucie i na całym terenie na ścianach i słupach zawieszone były głośniki. Z nich płynęły ważne informacje dla mieszkańców i pracowników – tłumaczy pan Tomasz. Zapasowy radiowęzeł powstał po strajkach w latach 70. Wtedy robotnicy zajęli radiowęzeł w budynku i władza nie mogła nadawać swojej wersji wydarzeń. W nowohuckim schronie jest nawet sypialnia. – Pracujący w nim ludzie musieli być dobrze wypoczęci, by kierować całą akcją – wyjaśnia przewodnik. W zwykłym schronie były tylko ławki. Tu są łóżka, w dodatku z pościelą, stoliki nocne z lampkami, wisi jeszcze kalendarz z 1997 r.

Rower

Schron dowodzenia nie był schronem przeciwatomowym. Miał wytrzymać, gdyby zawalił się nad nim budynek. Był gazoszczelny i miał systemy chroniące przed skażeniem. Systemem rur i filtrów wietrzono w nim powietrze. W większości takich obiektów napęd był ręczny, na korbkę. Tu było inaczej. Pracownik siadał na rower i pedałował, napędzając wentylatory. Gdy do schronu wchodził goniec z terenu skażonego, najpierw w rozbieralni zdejmował ubranie. W następnym pomieszczeniu brał prysznic, a w kolejnym zakładał świeże ubranie. Dopiero wtedy mógł dostarczyć meldunek. Na wypadek odcięcia prądu w schronie znajduje się akumulatornia. Lampy przełączano na ciemniejsze, a energia z akumulatorów zasilała tylko telefony. Gdyby nie brak okien i zasięgu komórkowego, schron mógłby być niezłym mieszkaniem o powierzchni prawie 300 metrów kwadratowych.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.