Zginiemy? Bogu niech będą dzięki!

Franciszek Kucharczak

|

MGN 09/2017

publikacja 14.12.2017 11:24

Czasy „Quo vadis” były dla chrześcijan wyjątkowo trudne. I wyjątkowo dobre dla chrześcijaństwa.

Jean-Léon Gérôme (1824–1904), Ostatnia modlitwa chrześcijańskich męczenników, olej na płótnie, 1883 Jean-Léon Gérôme (1824–1904), Ostatnia modlitwa chrześcijańskich męczenników, olej na płótnie, 1883
Walters Art Museum

Był rok 64. Siwobrody starzec konał na krzyżu. Widok ukrzyżowanych nieszczęśników nie był w Rzymie niczym szczególnym. Ale teraz było inaczej niż zawsze – skazaniec wisiał… odwrotnie. „Został ukrzyżowany głową w dół, jak sam tego pragnął” – napisze półtora wieku później chrześcijański pisarz Orygenes o św. Piotrze. Bo to o nim mowa – o najważniejszym apostole i pierwszym papieżu. Spełniała się zapowiedź Jezusa, którą Piotr usłyszał ponad 30 lat wcześniej: „Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz”. Ewangelista zaznacza: „To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga” (J 21,18-19). Nie tylko Piotr w tym czasie uwielbił Boga w podobny sposób. Nieco później męczeńską śmiercią zmarł też św. Paweł. Ścięto go mieczem, bo był obywatelem rzymskim, a Rzymian się nie krzyżowało. Jak mówi legenda, jego głowa, spadając, trzykrotnie odbiła się od ziemi, a w tych miejscach wytrysnęły trzy źródła. W rzeczywistości dużo więcej źródeł wytrysnęło w ludzkich sercach, bo zanim obaj apostołowie zostali zabici, za ich sprawą w Chrystusa całym sercem wierzyły już nieprzeliczone rzesze ludzi. Jak mocna to była wiara, miało się okazać właśnie w Rzymie, a potem w wielu innych miejscach cesarstwa, gdy chrześcijanie padli ofiarą okrutnych prześladowań, jakie rozpętał cesarz Neron.

Wielki ogień

Ale dlaczego w ogóle tak się stało? W tamtych czasach w Rzymie nikomu specjalnie nie przeszkadzało, w co kto wierzył. Co parę kroków człowiek napotykał świątynie poświęcone rozmaitym bóstwom i gdy ktoś przychodził z nowym bóstwem, mógł je sobie spokojnie czcić, a państwo raczej mu w tym pomagało, niż przeszkadzało. Lud rzymski żył sobie spokojnie, korzystając z pracy niewolników sprowadzanych z coraz odleglejszych, podbijanych prowincji imperium. Do stolicy prowadziły znakomicie wybrukowane drogi, a w genialnie zaprojektowanych akweduktach płynęła z odległych gór czysta woda. Władza zapewniała ludowi chleb i dbała o rozrywkę. „Chleba i igrzysk!” – to było hasło rzymskiej ulicy. Dopóki to wszystko było, było dobrze. Aż nastał 19 lipca 64 roku po Chrystusie. Tego dnia na targowisku w okolicach Cyrku Wielkiego wybuchł pożar. Były tam różne łatwopalne rzeczy – oliwa, tkaniny, drewno, węgiel drzewny. Nie wiadomo, czy ktoś to zrobił specjalnie, czy było to przypadkowe zdarzenie. W każdym razie nie trzeba było dużo, żeby doszło do tragedii, bo Rzym był wtedy pełen drewnianych domów, ciasno ze sobą stłoczonych, a ulice były wąskie i kręte. W tych warunkach trudno było pożar powstrzymać. Miasto stanęło w ogniu. Gdy jedni próbowali uciekać, inni biegli gasić lub ratować dobytek. Powstał nieopisany zamęt. Ludzie tratowali się wzajemnie, wielu zginęło. Pożar trwał 6 dni. Z 14 dzielnic zostały zaledwie 4.

Starożytny hejt

Mieszkańcy Rzymu byli w szoku, szukano winnego. Zaczęto mówić, że cesarz podziwiał pożar z tarasu pałacu, pisząc wiersze i grając na lirze. Były pogłoski, że widok płonącej stolicy dawał mu natchnienie do pisania. Z tego powstała plotka, że to cesarz Neron w nocy wysłał swoich ludzi, żeby podpalili miasto. Czy tak było naprawdę? Chyba nie. Ale Neron bał się zamieszek i odwrócił podejrzenia od siebie, kierując je w stronę chrześcijan. „To oni podpalili Rzym!” – gruchnęło w mieście. Choć chrześcijanie byli najspokojniejszymi obywatelami, jakich można sobie było wyobrazić, nagle w przekonaniu mieszkańców Rzymu stali się oni bestiami. Zaczęto opowiadać o nich niestworzone historie. Byli „świadkowie”, którzy zarzekali się, że widzieli, jak chrześcijanie piją krew niemowląt. Mówiło się, że odprawiają nieprzyzwoite ceremonie, że czczą oślą głowę i że nienawidzą zwykłych ludzi. No i że dla niepoznaki udają niewiniątka. Im bardziej więc chrześcijanin był dobry, tym bardziej go nienawidzono. Tej fali „hejtu” nie można było powstrzymać. Musiała polać się krew. I polała się. Ale Rzymianie, ludzie praktyczni, tę krew wykorzystali… do rozrywki. Chrześcijanie ginęli na oczach tłumów w cyrkach i w innych miejscach publicznych. Mieszkańcy stolicy patrzyli na ich mękę i czuli zemstę za pożar, a przy okazji mieli swoje igrzyska. Patrzyli, jak chrześcijanie giną na arenach, zabijani w najrozmaitszy sposób: a to wypuszczano na nich wygłodniałe lwy, a to rozwścieczone byki, a to podpalano ich jak pochodnie. Pomysły były różne – byle było okrutniej i byle ofiary bardziej się bały. Tyle że z tym był pewien kłopot. Widzowie na trybunach często dziwili się, że ci chrześcijanie jakoś dziwnie umierają. Nieraz wyznawca Jezusa, zamiast uciekać przed lwem, po prostu klękał na ziemi i modlił się. Wielu z krzyżowanych, ścinanych, podpalanych, kłutych i pożeranych ludzi uwielbiało Boga, a niektórzy głośno wybaczali swoim oprawcom. Byli pewni, że za chwilę przyjdzie po nich Jezus i skończy się cierpienie, a zacznie wieczne szczęście z Nim. Nie dziwili się temu, co ich spotyka. Jezus przecież powiedział: „Jeśli Mnie prześladowali, to i was prześladować będą”. Znali te słowa, rozumieli, że za Jezusa warto umrzeć w najgorszych nawet mękach. Posiew krwi Prześladowania chrześcijan ogarnęły całe imperium. Nie było litości – na śmierć posyłano nie tylko mężczyzn, ale i kobiety, dzieci i starców. Ale, dziwna rzecz, wyznawców Chrystusa nie ubywało. Przeciwnie – im bardziej ich gnębiono, tym bardziej rosła ich liczba. Wczesnochrześcijański pisarz Tertulian tak opisał to zjawisko: „Krew męczenników jest posiewem chrześcijan”. Rzeczywiście, tak było i tak jest do dziś – gdzie chrześcijanie giną za Jezusa, tam dzieje się tak, jakby ktoś wrzucił pszenicę do spulchnionej gleby. Przez chwilę wydaje się, że ziarna giną, a potem okazuje się, że pojawiają się kłosy ciężkie od nowych ziaren. Nie rozumieli tego prześladowcy. Po Neronie krwawe prześladowania wybuchały w Imperium Rzymskim – w ciągu dwóch i pół wieku – jeszcze 20 razy. Po niektórych takich akcjach zachowały się akta sądowe. Jedne z najbardziej znanych to tzw. akta męczenników scylitańskich z roku 180. Czytamy tam: „Za powtórnego konsulatu Presensa, dnia 17 lipca, doprowadzono do sali sądowej w Kartaginie: Speratusa, Narsalusa, Cittinusa, Donatę, Sekundę i Westię”. Rozprawę prowadził prokonsul Saturnin. „Porzućcie te swoje wierzenia” – namawiał oskarżonych. Protokolant zapisał: „Cittinus rzekł: »Nikogo się nie boimy oprócz Pana Boga naszego, który jest w niebiosach«. Donata rzekła: »Cesarza należy czcić jako cesarza, ale bać się trzeba tylko Boga«. Westia rzekła: Jestem chrześcijanką«”. Podobnie powiedzieli pozostali. Prokonsul zaproponował im 30 dni do namysłu, ale usłyszał: „W sprawie tak słusznej nie potrzebujemy się namyślać”. Odczytał więc z tabliczki wyrok: „Speratus, Narsalus, Cittinus, Donata, Westia, Sekunda i inni, którzy zeznali, że żyją na sposób chrześcijański, zostają skazani na ścięcie, ponieważ odrzucili przyznaną im możność powrotu do obyczajów rzymskich i uparcie trwali na swym stanowisku”. Następnie polecił woźnemu ogłosić odprowadzenie skazańców na śmierć. Protokolant zapisał: „Wszyscy oni rzekli: »Bogu niech będą dzięki«”.

Co wyrosło

Prześladowania trwały aż do roku 313. W tym czasie chrze- ścijaństwo, zamiast upaść, ogarnęło całe Imperium Rzymskie i wyszło daleko poza jego granice. Od roku 313 wolno było wyznawać chrześcijaństwo na równi z innymi religiami, a po kilkudziesięciu latach stało się oficjalną religią imperium. Na grobach rzymskich męczenników wyrosły olbrzymie bazyliki, a największa – na grobie św. Piotra. Tego apostoła, który trzy razy zaparł się Jezusa, ale potem trzykrotnie wyznał Mu miłość. Po latach to wyznanie przypieczętował krwią. A ta krew przyniosła olbrzymi plon. I przynosi ciągle.

Tzw. libellus z okresu prześladowań Decjusza (250 r.)

czyli urzędowe poświadczenie złożenia ofiary rzymskim bogom. Aurelius Serenus i Aurelius Hermas własnoręcznymi podpisami potwierdzają, że w miejscowości Theadelphia uczyniły to Aurelia Bellias, córka Peteresa, i jej córka Kapinis. Działo się to w 18 roku panowania imperatora cezara Decjusza (250 r. po Chr.). Wielu chrześcijan zapłaciło życiem za odmowę uczestnictwa w takim akcie. Konstantyn Wielki edyktem mediolańskim z 313 r. uznał chrześcijaństwo za religio licita, czyli religię dozwoloną w Imperium Rzymskim. Sam cesarz coraz bardziej skłaniał się ku chrześcijaństwu i ochrzcił się – jak mówi legenda – na łożu śmierci. W 380 r. Teodozjusz I ogłosił chrześcijaństwo religią panującą w imperium. Naczelny szwarccharakter chrześcijańskiej starożytności Lucjusz Domicjusz Ahenobarbus (rudobrody). Po adopcji przez cezara Klaudiusza przyjął imiona Neron Klaudiusz Cezar Druzus Germanik. W skrócie Neron. Niezły aktor i poeta. Wbrew opiniom bardzo mu niechętnego historyka Tacyta, całkiem kompetentny cesarz. Miał jednak swoje dziwactwa, a niemal nieograniczona władza uderzyła mu do głowy (to tzw. szał cezarów, zdecydowanie bardziej widoczny u jednego z jego poprzedników – Kaliguli). Stało się to później przyczyną spisku, który doprowadził do rewolty. W jej wyniku opuszczony przez wszystkich cezar popełnił samobójstwo. Wielki pożar Rzymu, o który obwiniono chrześcijan, prawdopodobnie nie był jednak dziełem Nerona. Miasto płonęło wcześniej wiele razy i ulegało większym zniszczeniom. Cezar – odbudowując stolicę imperium – wydał szereg nakazów dotyczących m.in. ogniotrwałości budynków (można by nawet zażartować, że zastał Rzym drewniany, a zostawił murowany) i późniejsze pożary już tak wielkich szkód nie czyniły; stąd ten ostatni zapamiętano jako największy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.