Podróż do gwiazd

Adam Śliwa

publikacja 13.02.2018 09:56

Pierwszą wyprawą na pozaziemski ląd była ta na Srebrny Glob. Do dziś żaden inny księżyc czy planeta nie zostały zdobyte.

Po wyłowieniu astronautów czekała 21-dniowa kwarantanna, aby przyzwyczaić organizm do ziemskich warunków. Bohaterów narodowych odwiedził w tym czasie prezydent Nixon Po wyłowieniu astronautów czekała 21-dniowa kwarantanna, aby przyzwyczaić organizm do ziemskich warunków. Bohaterów narodowych odwiedził w tym czasie prezydent Nixon

Podróż na Księżyc stała się możliwa dopiero w drugiej połowie XX wieku. Do rywalizacji w zdobyciu pozaziemskiego lądu stanęły dwa wrogie mocarstwa: Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Ich wyścig nazwano gwiezdnymi wojnami. 12 kwietnia 1961 roku sowiecki kosmonauta Jurij Gagarin w statku Wostok jako pierwszy człowiek poleciał na orbitę okołoziemską i bezpiecznie wrócił. Osiem lat później, 16 lipca, na Florydzie rozgrzała silniki rakieta, która miała dać zwycięstwo Ameryce. Zaczęło się końcowe odliczanie. W Houston, w centrum kontroli lotów, przy jednym z pulpitów jeden z pracowników przeliczał ostatnie dane.

Start

Patrzę na zegarek. Minęła dziewiąta rano (w Polsce 13.00). Do rakiety Saturn V, gotowej do startu, podchodzi trzech ludzi w białych kombinezonach: Armstrong – dowódca, Aldrin – pilot modułu księżycowego (lądownika) i Collins – pilot modułu dowodzenia. Wszyscy im zazdrościmy. Ryzyko jest duże, to prawda, ale kto nie chciałby być pierwszym człowiekiem w historii, który postawi stopę poza Ziemią… Właz zamyka się za nimi. My mamy czuwać, by wszystko poszło zgodnie z planem. To będą długie godziny, ale nikt o tym nie myśli. Jesteśmy podekscytowani i maksymalnie skupieni.

Coraz wyżej

3, 2, 1 i... potężny huk. Pod długą rakietą pojawia się kula ognia. W piersiach dosłownie czujemy falę dźwięku. Jest moc. Ale mimo to wydaje się, że rakieta jakby nieco ospale unosi się w górę. Za nią ciągnie się jasna smuga ognia. W głośnikach słyszymy głos dowódcy lotu meldującego: „Wszystko w porządku...”. Rakieta wznosi się coraz wyżej. Na niebie widać już tylko jasny punkt. Razem z nami start oglądają tysiące ludzi na autostradzie i wzgórzach wokół centrum startowego, miliony przed telewizorami, z prezydentem Nixonem na czele. Cały świat trwa w napięciu.

Orzeł wylądował

Od startu minęły 3 dni. „Niesamowity jest widok Ziemi z kosmosu” – opowiadali astronauci. Zrobili zdjęcia i pokazali nam Księżyc dzięki kamerze, którą mają na statku. Wygląda całkiem inaczej niż stąd, z Ziemi. Tymczasem Apollo 11 jest już na orbicie naszego naturalnego satelity. Niedługo lądowanie. Jeżeli źle obliczyliśmy moc silników i kąt zejścia, trzech śmiałków może wylecieć daleko w kosmos lub rozbić się o Księżyc. Szum radia i mamy kolejny meldunek. Aldrin i Armstrong są już w lądowniku Orzeł. Odłączyli się od modułu dowodzenia, gdzie został Collins. Czekamy w napięciu. Wydaje się, że cisza trwa wiecznie. Nie mamy pojęcia, co się tam dzieje. Po chwili słyszę wyraźnie: „Orzeł wylądował!”. Dzięki Bogu! Udało się! Jesteśmy na Księżycu! Możemy odetchnąć.

Komunia na Księżycu

Podczas ciszy radiowej Buzz Aldrin przyjął Komunię Świętą, którą na daleką drogę dał mu pastor z parafialnego kościoła. Podobno w swoim notesie przed wylotem zapisał też dwa fragmenty z Biblii, które w przestrzeni kosmicznej nabrały wyjątkowego znaczenia. Jeden z Ewangelii według św. Jana o krzewie winnym i latoroślach: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5). A drugi z Psalmu 8: „Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców, księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził: czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym Syn Człowieczy, że troszczysz się o niego?” (Ps 8,4-5).

Mały i wielki krok

Tymczasem dwóch kosmonautów przygotowywało się do wyjścia. Armstrong nie mógł przecisnąć się przez zbyt ciasne drzwi, które zmniejszono, nie mierząc rozmiarów plecaka w kombinezonie. Na szczęście udało mu się wygramolić. Powoli zaczyna schodzić po drabince. Jeszcze dwa szczeble i... pierwszy człowiek stanął na Księżycu! „To mały krok dla człowieka, ale wielki dla ludzkości” – słyszymy z głośników. Trudno nam wszystkim ukryć wzruszenie. „Pył księżycowy jest sypki jak proch” – mówi Armstrong. – Skakanie jest tu łatwiejsze niż w symulatorze, bo grawitacja na Księżycu jest niewielka. Niezbyt jednak zachęca do zamieszkania. Księżyc jest ponury i zimny. Ziemia natomiast – niezwykle piękna. Zielona, delikatnie otoczona atmosferą. Mam nadzieję, że sprowadzisz ich do nas z powrotem...

Lądowanie w Pacyfiku

Ale przedtem jeszcze rozmowa. Najbardziej niezwykła w historii. Rozmowa Ziemia–Księżyc. Z astronautami chce rozmawiać telefonicznie sam prezydent. Osobiście chce im pogratulować. Musimy zadbać, by to się udało. Misja astronautów powoli zbliża się do końca. Ponad 21 godzin spędzili na Księżycu. Widzimy jeszcze start. Lądownik jak z procy strzela w górę – to jeszcze widzimy. Potem połączony z modułem dowodzenia skieruje się ku Ziemi. Przed nami kilka dni oczekiwania. Bo kamera na potrzeby nauki została na Księżycu. Kapsuła zgodnie z planem wylądowała na wodach Pacyfiku. Co prawda do góry nogami, ale szybko sama się przewróciła, a astronauci czekali na okręt. Wszystko się udało.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.