O nic nie proszą i wciąż się boją

rozmawiała Gabriela Szulik

publikacja 16.03.2017 10:45

Wojna w Syrii nie ma twarzy, nie ma imienia ani paszportu, a ofiary są bardzo konkretne – mówi Marta Titaniec z Caritas Polska, która niedawno wróciła z Aleppo.

O nic nie proszą i wciąż się boją Ulica w Aleppo Marta Titaniec

Mały Gość: Jak teraz wygląda Aleppo?

Marta Titaniec: Wróciłam z miasta ciemności, ruin, zimna, a zarazem z miasta życia. Gdy słońce zachodzi, jest zupełnie ciemno. W ogóle tak tego sobie nie wyobrażałam. W mieście wciąż słychać wystrzały. Nawet dzieci rozpoznają, czy to strzela strona rosyjska, czy rebelianci, czy to strzeliła butla gazowa. Jest strasznie ciężko...

W Aleppo jednak jest życie, wciąż są tam ludzie…

Tak, ci ludzie się nie poddają, chociaż są potwornie umęczeni. Od lipca 2015 roku, czyli już prawie dwa lata, nie mają prądu ani bieżącej wody. Człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić – to prawda. Ci ludzie też próbują mieszkać w gruzach, gdzie tylko się da... Nie opuścili właściwie swoich domów, nawet podczas bombardowań. Próbują pracować. Dzieci na równi z dorosłymi myją samochody, coś naprawiają, noszą wodę. Widać stale dwa obrazki. Pierwszy to takie niewielkie cysterny, przy których w długich, wielogodzinnych kolejkach stoją po wodę ludzie. I płacą za nią bardzo dużo. Drugim obrazkiem są generatory na ulicach, często otoczone siatką. Ludzie mogą stamtąd czerpać prąd. W zależności od tego, ile mają pieniędzy, tyle dostaną prądu. Często jeden amper energii to połowa ich pensji.

Na jak długo wystarcza im jeden amper?

Na zapalenie jednej lampy i ewentualnie podłączenie jakiegoś niewielkiego urządzenia. Na takie codzienne sprawy, bardzo podstawowe, o których my w ogóle nie myślimy, oni tracą wiele godzin. Proszę sobie na dobę wyłączyć prąd, zakręcić wodę i zobaczyć, jak się wtedy denerwujemy – a oni tak żyją prawie dwa lata.

Gdzie ci ludzie mieszkają, gdzie śpią?

Podobno Syryjczycy to ludzie bardzo odporni i cierpliwi. I coś w tym jest, bo widziałam, że oni tacy są w tym wielkim cierpieniu. Niesamowicie zorganizowani i ogarnięci. Niezwykle gościnni. Któregoś dnia chodziliśmy po wschodnim Aleppo i w tych zupełnych ruinach spotkaliśmy rodzinę, która próbowała już tam coś odbudowywać. Koledzy z nimi rozmawiali, coś im doradzali. Po chwili schodzimy, a tam czeka na nas kawa. Usiedliśmy więc w tych ruinach razem, kobiety mnie wyściskały, wycałowały. To było tak niesamowite…

Cała rozmowa w kwietniowym numerze "Małego Gościa"