O nic nie proszą i wciąż się boją

Rozmawiała Gabriela Szulik

publikacja 13.06.2017 11:02

Wojna w Syrii nie ma twarzy, nie ma imienia ani paszportu, a ofiary są bardzo konkretne – mówi Marta Titaniec z Caritas Polska, która niedawno wróciła z Aleppo.

Najbardziej w tej wojnie cierpią dzieci Najbardziej w tej wojnie cierpią dzieci
CARISTAS

Mały Gość: Jak teraz wygląda Aleppo?

Marta Titaniec: Wróciłam z miasta ciemności, ruin, zimna, a zarazem z miasta życia. Gdy słońce zachodzi, jest zupełnie ciemno. W ogóle tak tego sobie nie wyobrażałam. W mieście wciąż słychać wystrzały. Nawet dzieci rozpoznają, czy to strzela strona rosyjska, czy rebelianci, czy to strzeliła butla gazowa. Jest strasznie ciężko...

W Aleppo jednak jest życie, wciąż są tam ludzie…

Tak, ci ludzie się nie poddają, chociaż są potwornie umęczeni. Od lipca 2015 roku, czyli już prawie dwa lata, nie mają prądu ani bieżącej wody. Człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić – to prawda. Ci ludzie też próbują mieszkać w gruzach, gdzie tylko się da... Nie opuścili właściwie swoich domów, nawet podczas bombardowań. Próbują pracować. Dzieci na równi z dorosłymi myją samochody, coś naprawiają, noszą wodę. Widać stale dwa obrazki. Pierwszy to takie niewielkie cysterny, przy których w długich, wielogodzinnych kolejkach stoją po wodę ludzie. I płacą za nią bardzo dużo. Drugim obrazkiem są generatory na ulicach, często otoczone siatką. Ludzie mogą stamtąd czerpać prąd. W zależności od tego, ile mają pieniędzy, tyle dostaną prądu. Często jeden amper energii to połowa ich pensji.

Na jak długo wystarcza im jeden amper?

Na zapalenie jednej lampy i ewentualnie podłączenie jakiegoś niewielkiego urządzenia. Na takie codzienne sprawy, bardzo podstawowe, o których my w ogóle nie myślimy, oni tracą wiele godzin. Proszę sobie na dobę wyłączyć prąd, zakręcić wodę i zobaczyć, jak się wtedy denerwujemy – a oni tak żyją prawie dwa lata.

Gdzie ci ludzie mieszkają, gdzie śpią?

Podobno Syryjczycy to ludzie bardzo odporni i cierpliwi. I coś w tym jest, bo widziałam, że oni tacy są w tym wielkim cierpieniu. Niesamowicie zorganizowani i ogarnięci. Niezwykle gościnni. Któregoś dnia chodziliśmy po wschodnim Aleppo i w tych zupełnych ruinach spotkaliśmy rodzinę, która próbowała już tam coś odbudowywać. Koledzy z nimi rozmawiali, coś im doradzali. Po chwili schodzimy, a tam czeka na nas kawa. Usiedliśmy więc w tych ruinach razem, kobiety mnie wyściskały, wycałowały. To było tak niesamowite…

A czy oni wiedzą, że Polacy im pomagają?

Tak! Ze łzami w oczach dziękowali za każdą pomoc. I to po polsku. Na banerach widniały polskie słowa: „Dziękujemy z serca Caritas Polska”. Co ciekawe, oni, którzy nie mają pokoju, dziękując, życzą nam pokoju i błogosławieństwa. Wiedzą, że dzięki Polakom mogą pozostać w swoich rodzinnych stronach. I chrześcijanie, i muzułmanie, bo poszkodowani są wszyscy. Muzułmanie bardzo dziękują chrześcijanom za pomoc.

Chyba nie ma rodziny, w której ktoś by nie zginął?

Wielu z powodu wojny nie potrafi już żyć. Spotkałam dziewczynę, która była w pracy, gdy spadła bomba. Przeżyła, ale dziś siedzi jak kukła. Na nic nie reaguje. Jest jakby zupełnie nieprzytomna. Kompletnie bez kontaktu ze światem. Inna dziewczynka nie opuszcza mamy na krok, chodzi za nią non stop. Boi się, że spadnie bomba i że zostanie sama. Woli być przy mamie, nie chce się bawić z innymi dziećmi. Trzy miliony dzieci w Syrii nie chodzi do szkoły. Mam takie zdjęcie, na którym stoi mały chłopczyk. Wzrok ma wbity w ziemię. Drugi, starszy, chyba jego brat, próbuje mu podnieść główkę, żeby spojrzał w górę. Nie chce. Nie potrafi się uśmiechnąć, podnieść głowy.

Czy dzieci w Aleppo w ogóle jeszcze się uśmiechają?

Dzieci często nie chcą nawet cukierków. Tylko patrzą takimi dużymi, czarnymi, smutnymi oczami. O nic nie proszą, tylko patrzą. I ciągle się boją. Ich rodzice mówili mi, że dzieci się boją, że mają koszmary nocne, że nie śpią spokojnie. Dzieci są najbardziej poszkodowane. Siedzą bezbronne, chore w tych ruinach. Jest tyle potrzeb…

Kto pomaga chorym?

Lekarz, który kiedyś był dyrektorem szpitala w Aleppo, teraz codziennie za darmo leczy ludzi w przychodni. Drugi lekarz ma paszport kanadyjski, skończył studia w Kanadzie i w każdej chwili mógłby opuścić Aleppo, ale powiedział, że nie wyjedzie, że nie zostawi tych ludzi, bo kiedy ich spotyka, oni mówią: „Skoro doktor nie wyjechał, jest szansa, jest nadzieja”. To są takie historie…

Co polskie dzieci mogą zrobić dla dzieci z Aleppo?

Myślę, że ważne są gesty. Jeśli nie możemy tam pojechać, to tamtym dzieciom można dać znak naszej pamięci, żeby wiedziały, że ktoś o nich myśli. O dzieciach z jakiejś szkoły, z jakiegoś przedszkola, z jakiegoś sierocińca w Aleppo. Nie chodzi nawet o pieniądze, ale o jakieś znaki, że nie są same na tym świecie. To bardzo ważne.

Aleppo

Od pięciu lat czołówki gazet biją na alarm: „Aleppo bez wody”, „Piekło w Syrii”, „Głód i przerażenie”, „Deszcz pocisków w Aleppo”… Te straszne słowa dotyczą starego miasta w północnej Syrii, oddalonego zaledwie o około 50 km od Turcji. Miasta zranionego wojną domową, która w tym kraju trwa od 2011 r. Zranienia są bardzo bolesne i bardzo głębokie. Rodzinom brakuje prądu, wody, gazu. Nie mają jedzenia i lekarstw. Dzisiejsze – kiedyś piękne – Aleppo przypomina Warszawę w 1944 roku. Ostatnie lata wojny zmieniły to miasto w gruzowisko. Podczas bombardowań zginęły setki tysięcy ludzi, dorosłych i dzieci. Nie ma też już ważnych zabytków historycznych, m.in. słynnej, potężnej twierdzy Kalat Halab, którą przez 300 lat budowano na szczycie wzgórza, gdzie – jak podają tradycje muzułmańska i żydowska – zatrzymał się Abraham, gdy wędrował z Ur do Kanaanu. Aleppo było kiedyś niezwykle ważnym miastem, wyjątkowym punktem dla kupców i handlarzy. Tu przecinało się kilka szlaków handlowych między Europą a Bliskim Wschodem. Zanim wybuchła wojna, w mieście żyło ponad 2 mln ludzi – to ok. 400 tys. więcej niż w Warszawie. Ludzie pojawili się w Aleppo przed 1800 r. p.n.e. Dzisiaj, podobnie jak w całej Syrii, w Aleppo żyją głównie muzułmanie. Przed wojną w mieście mieszkało około 150 tysięcy chrześcijan. Dzisiaj jest ich pięć razy mniej. Jednym z pierwszych, którzy mówili w tym miejscu o Jezusie, był apostoł Szymon. Pod koniec IV w. miasto było właściwie w całości chrześcijańskie. Dzisiaj wyznawcy Chrystusa są w mniejszości.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.