Tego się nie zapomina

Piotr Sacha

|

MGN 07/2016

publikacja 08.12.2016 18:14

W niedzielę do zakrystii zaglądają nieśmiało dorośli mężczyźni. Wracają na służbę… z cywila.

Grzegorz Nowak (czwarty od lewej) pierwszy raz służył razem z synem Michałem (w białym kołnierzu kandydata) Grzegorz Nowak (czwarty od lewej) pierwszy raz służył razem z synem Michałem (w białym kołnierzu kandydata)
zdjęcia Roman Koszowski /foto gość

To prawda, że z miłości do ołtarza się nie wyrasta – powiedział o. Jeremiasz Brzeziński, witając byłych ministrantów z parafii Matki Bożej Różańcowej w Kłodzku. Po dziesięciu, dwudziestu, a nawet trzydziestu latach panowie znów służyli do Mszy Świętej.

Ostre egzaminy

W niedzielę przed dwunastą do zakrystii nieśmiało zaglądają dorośli mężczyźni. Otwierają szafę z albami… – Jak za dawnych lat – uśmiechają się do siebie. Pan Artur bierze do ręki lekcjonarz. Za moment znów stanie się lektorem. W rodzinnej parafii franciszkańskiej spotykają się nie po raz pierwszy… – I na pewno nie ostatni! – zapewniają. Niedługo pada hasło: „Moglibyśmy służyć przy ołtarzu co miesiąc…”. I odzew: „Niedziela, dziewiąta rano”. Po Mszy długo wspominają: księży opiekunów, dawnych kolegów, ministranckie wypady. – Zapisałem się w 1982 roku – opowiada Artur Pytel. – Najpierw byłem kandydatem. Po roku czekał nas ostry egzamin na ministranta. Pamiętam salkę numer cztery. W komisji egzaminacyjnej zasiadali nasz opiekun i najstarsi lektorzy. Uf, zdałem – śmieje się pan Artur, który po przeszło dwudziestu latach tej niedzieli znów służył z pateną.

Osa w rękawie

– Ja zapisałem się do ministrantów trochę później. W roku 1992 – mówi Grzegorz Nowak. – To ja już w tym czasie kończyłem służbę i szedłem na studia – dopowiada pan Artur. – Wiecie co, nigdy nie przypuszczałem, że stanę kiedyś przy ołtarzu razem ze swoim synem – uśmiecha się pan Grzegorz. Michałek też się uśmiecha. Na razie nosi biały kołnierz kandydata. – A mieliście wycieczki? – Michał pyta kolegów taty. – Pewnie! Dobrze pamiętam pielgrzymkę do Gietrzwałdu, Świętej Lipki… – przypomina sobie Grzegorz Kornaszewski. – Przez tydzień byliśmy w drodze! Wtedy młodszy ministrant był pod opieką dwóch starszych – dodaje pan Artur. – Najdłużej pamiętam różne wpadki – mówi pan Grzegorz. – Na przykład kiedyś na ołtarzu wylądowała osa. Ojciec, który odprawiał Mszę św., szybkim ruchem ją odgonił. Ale ona wróciła i... wleciała mu do rękawa akurat wtedy, gdy udzielał błogosławieństwa – śmieje się były ministrant. – Innym razem kolega niósł kadzidło. I nagle… pękła gumka w jego sutance…

Marzenie o kadzidle

– Każdy chciał służyć z kadzidłem – mówią zgodnie panowie. – Przychodziliśmy pół godziny wcześniej, żeby je zarezerwować – wspomina pan Grzegorz. – Za moich czasów siedzieliśmy na stopniach wokół ołtarza – przypomina sobie Arkadiusz Wyjadłowski. W „jego czasach” cała liturgia była po łacinie. – Pamiętam ciężki mszał, który trzeba było przenosić. A z łaciny… niewiele pamiętam. Mea culpa, mea maxima culpa [moja wina, moja bardzo wielka wina] – uśmiecha się pan Arkadiusz. Marek Puczka też służył do Mszy św. w tradycyjnym rycie rzymskim, czyli takim, który został zatwierdzony jeszcze w XVI wieku. Pan Marek służy nieprzerwanie od ponad 50 lat. Z wypiekami opowiada o przyjęciu do grona ministrantów. – Składaliśmy nawet śluby czystości i posłuszeństwa Kościołowi – mówi. – Paru naszych kolegów zostało potem kapłanami – opowiadają na koniec byli ministranci. – Choć niektórzy nieźle rozrabiali… Pamiętacie, jak… – rozmowa trwa dalej. Jest co wspominać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.