Świetlista ciemność

Franek fałszerz

|

MGN 11/2015

publikacja 27.10.2015 09:44

Jak to jest, że wiele obrazów „świeci”? Wyglądają tak, jakby ktoś w nich zapalił światło, a przecież to niemożliwe, bo tam jest tylko farba na płótnie lub desce. Ano, w tym właśnie tkwi sekret artyzmu – wydobyć światło.

Świetlista ciemność

A dokładniej – zrobić wrażenie, że się świeci, gdy się nie świeci. Najprościej mówiąc, osiąga się ten efekt dzięki kontrastom. Ciemne miejsca, odpowiednio zestawione z jasnymi, potęgują wrażenie jasności. Gdyby to, co w obrazie „świeci”, zestawić z białym tłem, okazałoby się, że te pełne blasku miejsca nie tylko nie świecą, ale często są wręcz ciemniejsze. Zresztą możecie to sprawdzić na dowolnej reprodukcji. Przyłóżcie białą kartkę do „świetlistego” miejsca, choćby nawet namalowanego słońca, a przekonacie się, że to bijące po oczach „słońce” jest ciemniejsze od kartki, a w każdym razie nie jaśniejsze od niej.

Blask czy odblask bijący z obrazów to oczywiście złudzenie, które malarze osiągają, jak wspomniałem, odpowiednim zestawieniem plam ciemnych z jasnymi. Albo w jeszcze inny sposób. Kiedyś na wystawie widziałem tatrzański pejzaż pędzla Jerzego Dudy-Gracza. Przedstawiał góry spowite zapadającym zmrokiem i gdzieś na stoku błyskające czerwone światełko. Ale ono wyglądało tak, jakby naprawdę świeciło. Przyglądałem się obrazowi z różnych stron i nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe. Ta czerwona plamka wyglądała tak, jakby w obrazie była żarówka. Aż wreszcie odgadłem przyczynę złudzenia: malarz tą samą jaskrawoczerwoną farbą namalował w odpowiednim miejscu odbicie „światła” na ramie. Zabieg genialnie prosty. Człowiek patrzył i widział odblask, gdy tymczasem był on tylko plamką farby.

Osiągnięcie dobrego efektu świecenia to w obrazie jedna z podstawowych rzeczy. Absolutnym mistrzem w tej dziedzinie był Georges de la Tour. Obraz, który tu obrabiam, przedstawia św. Józefa, którego we śnie nawiedza anioł. Józef na obrazie jest stary, bo tak jakoś się utarło, choć wcale stary nie był. Ale nieważne. Na obrazie widzimy, że anioł w postaci młodej osoby stoi z wyciągniętą ręką. Ta ręka zasłania płonącą świecę. Widać tylko koniuszek płomienia, a nam się wydaje, że widzimy niemal cały płomień. Prawie czujemy bijące od niego ciepło. Ale tak naprawdę to wrażenie pochodzi nie z samego płomienia, lecz z odblasku, jaki widzimy na obu postaciach. Najmocniej ten płomień odbija się na twarzy anioła i na jego lewej dłoni, nieco słabiej na postaci św. Józefa, który jest jakby spowity półmrokiem snu. Zasnął, trzymając na kolanach księgę, i dalej śpi, ale to sen proroczy.

Cała scena jest mistrzowsko rozegrana. W gruncie rzeczy niewiele tam w ogóle widać, ale właśnie na tym polegał artyzm de la Toura, że wydobywał z mroku to, co chciał, a resztę wtapiał w mroczny „sos”. Dzięki temu jego obrazy mają tak niepowtarzalny klimat. Ponieważ nie ma tu wielu szczegółów, musiałem się nagimnastykować, żeby coś sfałszować. Dlatego też fałszerstw jest tylko sześć, ale za to w większości są one trudne do znalezienia. Tak mi się, w każdym razie, wydaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.