Anioł… Maryja…Makaron

Piotr Sacha

|

MGN 10/2015

publikacja 17.12.2015 10:16

Za 7-letniego Angela klub oddał 35 piłek. Za 27-letniego Angela – 63 miliony euro.

Sześć lat temu Makaron grał  w Benfica Lizbona. Pod klubową koszulką – t-shirt z obrazem Jezusa Miłosiernego i napisem: „Jezu, ufam Tobie” Sześć lat temu Makaron grał w Benfica Lizbona. Pod klubową koszulką – t-shirt z obrazem Jezusa Miłosiernego i napisem: „Jezu, ufam Tobie”
ANTONIO COTRIM /EPA/PAP

Pchełka i o rok młodszy Makaron zaczynali kopać piłkę w argentyńskim mieście Rosario, w dwóch różnych klubach. Tata pierwszego pracował w fabryce. Tata drugiego handlował węglem. To dlatego Makaron nieraz wpadał na trening umorusany czarnym pyłem. Już jako dziesięciolatek pomagał przy węglowym rozładunku.

35 piłek

Dziś to dwaj najlepsi piłkarze Argentyny. Jedni z najlepszych na świecie. La Pulga (pchełka) – tak wołali koledzy na Lionela Messiego. Jako chłopiec był o głowę niższy od rówieśników. Fideo (makaron) – tak nazywają kibice Angela Di Marię. Bo jest chudy jak… makaron. Gdy Angel miał trzy latka, rodzice zaprowadzili go do lekarza. Chłopiec był bardzo nadpobudliwy. Dosłownie roznosiła go energia. Receptą miał być sport. Zaczęło się kopanie piłki, gdzie tylko się da. W końcu Angel trafił do piłkarskiego klubu El Torito. Rok później przeniósł się do dużo większego, Rosario Central. Za utalentowanego siedmiolatka pierwszy z klubów otrzymał 35 piłek. 12 lat później Benfica Lizbona sprowadziła Angela do Portugalii za 6 milionów euro. Później Real Madryt wyłożył za niego 30 milionów, a jeszcze później Manchester United 75 milionów. Teraz mistrz Francji PSG musiał zapłacić 63 miliony euro, żeby Makaron strzelał gole w Paryżu. Gdy dodamy do siebie wszystkie te sumy, i jeszcze te 35 piłek, okaże się, że to najdroższy piłkarz w historii.

Szkoła, węgiel, trening

Początkowo na treningi woziła go mama, Diana María Hernández. – Mama musiała mi towarzyszyć, a jedynym sposobem był 45-minutowy dojazd, czasem godzinny, na rowerze, z deszczem i ze wszystkim – opowiada hiszpańskiej gazecie „Marca”. – Siadałem z tyłu, a moja 3-letnia siostra na kierownicy. Tak dojeżdżaliśmy do centrum treningowego. Czasami jeździłem z tatą, który woził mnie autem dostawczym, ale tylko wtedy, gdy nie musiał rozwozić węgla – dodaje piłkarz. Gdy podrósł, jeździł na treningi na swoim rowerze. Ale to też nie było takie proste. Di Maria opowiadał o tym w rozmowie z brytyjskim dziennikarzem „Daily Mail”. – Rano szedłem do szkoły. A po powrocie pomagałem tacie przy węglu. Mieliśmy wyznaczone na węgiel miejsce za domem. Później, około 16, wsiadałem na rower i pędziłem na trening – wspomina pomocnik PSG.

Mia Di Maria

Po golach Angel Di Maria układa dłonie w kształt serca. To dla swojej dwuipółletniej córeczki Mii Di Maria. Dziewczynka urodziła się o trzy miesiące za wcześnie. Lekarze nie dawali dużych szans na to, że maleństwo przeżyje. Codziennie przez dwa długie miesiące Angel i jego żona Jorgelina odwiedzali córeczkę w szpitalu. „Nikt poza mną i twoim tatą nie wie, przez co przeszliśmy, jakim bólem napawało nas patrzenie na ciebie, podłączoną do tych wszystkich kabli i aparatów” – pisała w liście Jorgelina, gdy Mia kończyła roczek. Dziś dziewczynka jest całkiem zdrowa. Angel mówi, że jest dla niego przykładem, bo myśl o tym, jak była dzielna, pomaga mu w boiskowych trudach. To jej zadedykował niesamowitą bramkę na ostatnich mistrzostwach świata. Najpierw piłkę przejął Messi. Z łatwością minął szwajcarskiego obrońcę. I podał do Makarona. A ten w 118. minucie strzelił płasko, celnie, z pierwszej piłki. Argentyna w ćwierćfinale! W kolejnym meczu Di Maria doznał poważnego urazu. I nie mógł wystąpić w finale z Niemcami. – Nie jesteś ciekawy, co by było, gdybyś zagrał w tamtym meczu? – zapytał go dziennikarz portalu FIFA.com. – Nie, ponieważ mocno wierzę, że nic nie dzieje się bez powodu – odpowiedział Angel. – Jeśli taka była Boża wola, po prostu miało mnie tam nie być – stwierdził.

114 podań

O jego głębokiej wierze kibice przekonali się wiele lat temu, gdy grał w Lizbonie. Świat obiegło wtedy zdjęcie, na którym di Maria podnosi klubową koszulkę. I odsłania T-shirt z obrazem Jezusa Miłosiernego i napisem: „Jezu, ufam Tobie”. W klubach grał z różnymi numerami – w Argentynie i Portugalii z 20, w Hiszpanii z 22, w Anglii z 7, a teraz we Francji z 11. Laurent Blanc, trener drużyny z Paryża, jest wielkim szczęściarzem. Bo każdy szkoleniowiec chciałby mieć Di Marię w swoim składzie. Nie tylko dlatego, że jest szybki jak błyskawica i wytrzymały na zmęczenie. Ma też doskonałą technikę. Nieraz podaje i strzela raboną, czyli krzyżowym kopnięciem – jednym z najpiękniejszych i najtrudniejszych tricków piłkarskich. Świetnie drybluje, ale na boisku nie jest egoistą. Dużo widzi i często to z jego podań padają gole. Do tej pory takich podań otwierających innym drogę do bramki miał 114.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.