W krainach piasku i lodu

Piotr Sacha

|

MGN 01/2015

publikacja 14.04.2015 13:03

Przebiegli cztery pustynie na różnych kontynentach. Musieli pokonać blisko 1000 kilometrów w bardzo krótkim czasie.

Na pustyni Gobi najwyższy punkt trasy znajdował się na wysokości 2787 m n.p.m. Na pustyni Gobi najwyższy punkt trasy znajdował się na wysokości 2787 m n.p.m.
ultrarunnergirl.com

Kto w czasie wakacji biegał na podwórku przy 30-stopniowym upale, ten wie… ten nie wie, o czym mowa. Na Saharze upał pali jak ogień. Na Gobi oczy szczypie silny wiatr. Atakama to jedno z najsuchszych miejsc na Ziemi. A Antarktyda – najzimniejsze. W takim klimacie już na samą myśl robi się gorąco… Albo uderza chłodem. W całej historii tylko 44 osoby z 21 krajów trafiły na 4D – listę biegaczy, którzy ukończyli 4 serie zawodów o nazwie „4Deserts”. Wśród nich są Polacy – Daniel Lewczuk, Andrzej Gondek i Marek Wikiera.

Luty: Sahara

Bieganie po rozgrzanym piasku Sahary to całkiem inne bieganie. W dodatku pustynia nie jest tak płaska jak podwórko. – 86-kilometrowy odcinek miał dużo wzniesień. Najniżej położony punkt miał 371 m n.p.m., a ten najwyżej – 1456 m n.p.m. Między nimi kilkanaście razy góra, dół... – opowiadali Polacy z trasy biegu. Podczas wyścigu Sahara Race zawodnicy przebiegli 250 kilometrów. Brazylijczyk Paolo Ortega zaczął biegać kilka lat temu po tym, jak rzucił palenie papierosów. – W ogóle nie spałem tej nocy. Byłem tak przejęty, że dwa razy pakowałem swój plecak – opowiada zawodnik. Dodatkowym utrudnieniem był bagaż na plecach z tym, co najpotrzebniejsze. Paolo Ortega nie zajął rewelacyjnego miejsca. Był dopiero 106. Chociaż słowo „dopiero” nie powinno dotyczyć 4Deserts. Pustynny wyścig to nie olimpiada. Tu najważniejsze jest to, żeby wygrać z pustynią i ukończyć zawody. Po siedmiu dniach do mety u stóp skarbca w starożytnej Petrze w Jordanii dotarło 172 ultramaratończyków. Tak nazywa się biegaczy, którzy pokonują o wiele więcej niż 42 kilometry.

Czerwiec: Gobi

Niecałe 4 miesiące później zawodnicy pojawili się na pustyni Gobi. Ta pustynia rozciąga się przez Mongolię i Chiny i jest najdalej wysunięta na północ. Biegacze w tydzień mieli pokonać 250 km w jak najlepszym czasie. Wygrał Hiszpan José Manuel Martinez. Po złoto biegł 25 godzin, 56 minut i 34 sekundy. Najwyższy punkt trasy znajdował się na wysokości 2787 metrów n.p.m., to nieco wyżej niż nasze Rysy w Tatrach. – Spotkałem się twarzą w twarz ze stadami dzikich koni, owiec, krów, a nawet jaków – mówi Rob Trepa, Amerykanin. Biegł nie tylko dla siebie. Zbierał pieniądze dla hospicjum. Ale nie tylko on, inni biegacze biegli na przykład dla szkół w Etiopii i w Zambii, dla ciężko chorych dzieci, dla mieszkańców Afryki cierpiących na brak wody pitnej czy dla dzieci z zespołem Downa. Lista jest długa. Polacy zbierali pieniądze dla maleńkiej Blanki, która urodziła się za wcześnie i ciągle potrzebuje opieki lekarskiej.

Październik: Atakama

To najsuchsze miejsce na świecie. Pustynia leży w Chile. Podobno są tam takie punkty, gdzie deszcz pada tylo raz na… kilkaset lat. 162 zawodników z 35 krajów wystartowało w październiku. I znów w upale, z „przeszkodami”, po skałach, wydmach, a nawet w rzece biegli przez 250 kilometrów. Na mecie zameldowało się 126 najwytrwalszych. Anglik Jonty Cowan był 4. – To był najtrudniejszy bieg w moim życiu. Choć właściwie to więcej było chodzenia niż biegania – opisuje jeden z siedmiu dni na pustyni. – Zaczęliśmy w dość nieciekawym terenie, wzdłuż wyschniętego jeziora, które właściwie było słonym mułem, porośniętym trzciną. To była loteria. Twoja stopa utknie albo pójdziesz dalej. Gdy dotarliśmy do ścieżki prowadzącej do pierwszego punktu kontrolnego, moje nogi były już mocno zbolałe.

Listopad: Antarktyda

Nie minął kolejny miesiąc, a najtwardsi biegacze świata wylądowali w najchłodniejszym miejscu na Ziemi – na Antarktydzie. Bieg w pustynnej krainie lodu nazywany jest „Ostatnią pustynią” (The Last Desert) i odbywa się co dwa lata. W sierpniu temperatura spada tu zwykle do minus 70 stopni. W listopadzie też był mróz i do tego chłodny wiatr i głęboki śnieg. Na linię startu zawodnicy lecieli najpierw samolotem, a potem statkiem arktycznym, w który uderzały z impetem olbrzymie fale. 69 biegaczy tym razem ścigało się wzdłuż wyznaczonych pętli. Liczyła się ilość pokonanych kilometrów i czas. A przy okazji... obrazki jak z bajki. – Byliśmy blisko kolonii pingwinów. I widzieliśmy, jak lód ześlizguje się z wielkiej góry i zanurza w oceanie – opisuje na swoim blogu David Barnard, biegacz z Republiki Południowej Afryki. Najlepszy z naszych zawodników, 39-letni Andrzej Gondek, zajął świetne 4. miejsce!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.