Rozpierała mnie duma

Notował Piotr Sacha

|

MGN 06/2014

publikacja 26.09.2014 14:36

Ministranckie wędrówki po Karkonoszach i lekcje rozumienia Mszy św. wspomina aktor Arkadiusz Janiczek.

Rozpierała mnie  duma VIPHOTO /EAST NEWS

M ieszkałem blisko katedry w Opolu. Gdy skończyłem cztery lata, mama zaprowadziła mnie na pierwszą katechezę. Bo u nas lekcje religii były już dla czterolatków. Tam z wielkim zainteresowaniem słuchałem historii o św. ks. Bosko czy św. Dominiku Savio. Nie mogłem się doczekać, kiedy skończę 9 lat. I nareszcie będę ministrantem.

Bracia

Kandydatem na ministranta w kościele Przemienienia Pańskiego w Opolu zostałem po Pierwszej Komunii Świętej. Stałem przy ołtarzu przy okazji ważniejszych uroczystości. Ale tak jak inni kandydaci zakładałem tylko pelerynkę. Po długim roku przygotowań odbyło się ślubowanie. Rozpierała mnie duma, gdy odbierałem ministrancką legitymację. W końcu mogłem służyć w pełnym stroju – sutance, komży i pelerynce. Myślę, że zostałem ministrantem dzięki naszemu pierwszemu opiekunowi, ks. Stanisławowi Dworzakowi. On był dla nas autorytetem. Pięknie opowiadał o Chrystusie. Był mądrym człowiekiem, a do tego typem sportowca. Każdy chciałby służyć u boku takiego księdza. Przez cały rok dużo się u nas działo. Czuwania, nabożeństwa, wyjazdy do Częstochowy, ministranckie obozy… Tak tworzyliśmy prawdziwą wspólnotę. Byliśmy braćmi.

Wędrowanie

Dla mnie, jako ministranta, ważnym miejscem była Góra Świętej Anny, gdzie każdego upalnego lata odbywały się ministranckie dni skupienia. W 1983 roku, gdy zostałem ministrantem, na Górę Świętej Anny przyjechał Jan Paweł II. Z moją rodziną śledziliśmy to wydarzenie przed telewizorem. Ołtarz papieski, jaki pozostał na Górze Świętej Anny, zawsze robił na mnie duże wrażenie. Z naszym księdzem jeździliśmy też na obozy w góry, między innymi do sióstr boromeuszek w Szklarskiej Porębie. Codziennie Msza św. I kazania wprost do ministrantów. Słuchaliśmy na przykład o naszej odpowiedzialności przy ołtarzu. A po Mszy w góry! Wędrowaliśmy po niełatwych szlakach Karkonoszy. Wszyscy lubili te wędrówki.

Talent

Oczywiście mieliśmy obowiązkowe dyżury. W tygodniu co najmniej jedna Msza o 6.30. Po niej pędziliśmy prosto do szkoły. To była ogromna parafia. I sporo chłopaków garnęło się do służby przy ołtarzu. Grafik naszych dyżurów zmieniał się co tydzień. Dostawaliśmy punkty za obecność w kościele. Ale, jeśli dobrze pamiętam, nagroda była raczej honorowa. Liczyło się to, żeby nie zawalić służby. Rywalizowaliśmy jak na zapałki (śmiech), czyli o niewiele. W siódmej klasie szkoły podstawowej ksiądz proboszcz wykrył u mnie talent do czytania Starego Testamentu i Listów Apostolskich. I tak zostałem lektorem. A moim podstawowym zadaniem stało się czytanie słowa Bożego. Słuchałem uważnie rad mojego księdza podczas regularnych spotkań lektorów.

Ślad

Dwa lata później, gdy chodziłem do pierwszej klasy technikum, ksiądz powiedział, że potrzebuje pomocnika. I wyznaczył mnie do poważnego zadania. Miałem przyuczać do służby kandydatów na ministranta. Ksiądz Norbert był moim trzecim ministranckim opiekunem. Dał mi wspaniały ministrancki podręcznik, który mam do dzisiaj. Zajęcia trwały okrągły rok. Ksiądz wyjaśniał Ewangelię, a ja praktyczne tajniki służenia. Tłumaczyłem nazewnictwo i symbolikę elementów liturgii. Co sobotę omawiałem z młodszymi kolegami kolejne nabożeństwo. W sumie służyłem przez 8 lat. W szkole średniej wciągnął mnie teatr. Zaangażowałem się w Teatrze Jednego Wiersza, przy Teatrze Jana Kochanowskiego w Opolu. Ksiądz wikary dobrze rozumiał moją pasję. Poza tym uczyłem się w technikum mechanicznym, dlatego trochę brakowało mi już czasu, żeby wywiązywać się z posługi przy ołtarzu. Tamte 8 lat na pewno zostawiło we mnie mocny ślad. Dzięki mojej ministranturze rozumiem dziś liturgię. Gdy jestem na Mszy, to wiem, w czym biorę udział.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.