Borsuk czuwa

Adam Śliwa

|

MGN 04/2014

publikacja 12.06.2014 10:46

Nie wygląda zbyt groźnie. Jest nieduży, pomarańczowo-żółty. Tajemnica jego potęgi tkwi pod wodą.

Lód jest dużym zagrożeniem dla mostów i okolicznych miejscowości. Skruszenie takiej pokrywy wymaga wielu godzin, a często i dni ciężkiej pracy załogi lodołamacza Lód jest dużym zagrożeniem dla mostów i okolicznych miejscowości. Skruszenie takiej pokrywy wymaga wielu godzin, a często i dni ciężkiej pracy załogi lodołamacza
janusz fąfara

Choć zima mało zimowa, lodołamacz Borsuk nie śpi. Jeżeli tylko pojawi się lód, albo w krę wpłynie zwykły statek, dzielna załoga i lodołamacz ruszają na ratunek. Uwaga, wchodzimy na pokład.

Ciężki i mocny

– Kadłub i dziób lodołamacza mają taki kształt i zbudowane są z tak mocnej i dobrej stali, że lód jest albo od razu rozcinany, albo wpada pod jednostkę i kruszy się pod jej ciężarem – wyjaśnia kapitan Mirosław Wiktorski. – Z przodu i z tyłu ma specjalne zbiorniki wypełnione prawie 80 tonami wody, zwane balastowymi. Dzięki temu lodołamacz jest jeszcze cięższy i łatwiej mu niszczyć lód – dodaje kapitan. Wchodzimy pod pokład. Ogromny silnik o mocy 600 koni mechanicznych, o dziwo, pracuje bardzo cicho. – Mimo to musimy mieć słuchawki na uszach – wyjaśnia starszy marynarz, pan Marek Bernard Głuszko – bo agregaty tworzące prąd dla statku są bardzo głośne. Podczas rejsu w maszynowni zawsze ktoś jest. – Gdyby na przykład pękła rura z paliwem, mogłoby dojść do pożaru – tłumaczy kapitan. – A na wodzie, co ciekawe, największym zagrożeniem dla statku jest właśnie ogień. Marynarz przy maszynie jest niezbędny w czasie manewrów przy mostach czy w porcie. Dowódca za pomocą telegrafu przekazuje mu komendy, a ten z kolei steruje pracą silnika. Tam, gdzie liczą się sekundy, człowiek jest dokładniejszy i pewniejszy niż maszyna.

Bez hamulców

Ruszamy dalej. Na wysokim dziobie dwie kotwice na łańcuchach. Statek nie ma hamulców. – Na rzece walczy się z prądem i krami, więc gdy „cała wstecz” nie wystarcza, jedynym ratunkiem może być rzucenie kotwicy – mówi kapitan Wiktorski. Idziemy teraz do jego królestwa, do sterówki. I tu zaskoczenie. Okazuje się, że cały mostek kapitański można opuścić w dół. Dzięki temu statek spokojnie przepływa pod niskimi mostami. To nie wszystko. W środku nie ma koła sterowego. – To normalne – wyjaśnia kapitan. – W tego typu statkach wystarczą dwie gałki. Jedna kieruje sterem, druga silnikiem. W nowoczesnych statkach zamiast gałek jest joystick. – Taki jak w grach komputerowych – dodaje kapitan. Borsuk to już wiekowy statek. Ma 25 lat, ale świetnie się trzyma, choć niewielkie awarie też mu się zdarzają. – Kiedyś potrzebowaliśmy duży klucz, by coś przykręcić – opowiada kapitan. – Pomogli nam mieszkańcy wioski przy rzece. Ludzie chętnie pomagają marynarzom – dodaje pan Mirosław. – Kruszenie lodu często ratuje ich przed powodziami.

Pogotowie lodowe

Łamanie lodu nie jest takie proste. Czasem statek atakując krę, ześlizguje się na boki, trzeba uważać na płycizny i przeszkody w wodzie, żeby nie utknąć. – Lodołamaczem pływam od 12 lat, a i tak za każdym razem coś mnie zaskakuje – opowiada dowódca. – Najtrudniej pływa się przy mostach. Trzeba bardzo uważać, żeby go nawet nie dotknąć i nie uszkodzić. Trzeba też wiedzieć, jak kruszyć lód, żeby bezpiecznie spłynął w dół rzeki. Pogotowie lodowe trwa od 1 grudnia do 15 marca. W tym roku Borsuk ma spokojną zimę, ale bywało różnie. Najcięższą akcję mieliśmy w 2001 roku. Pływaliśmy wtedy bez przerwy przez 37 dni. Trudna akcja była też dwa lata temu, kiedy zerwały się lody i powłoka była tak twarda, że przez 7 godzin ruksowaliśmy, czyli płynęliśmy w przód, w tył i znów do przodu, żeby się przebić. A za nami lód znów się zamykał, więc drogi powrotu nie było. Lód zagraża też zwierzętom, które próbując przebiec przez zamarzniętą wodę, w miejscu gdzie jest cieńszy, wpadają do rzeki. – W zeszłym roku wyciągnęliśmy z wody małe dziki. Innym razem przed dziobem przelatywało całe stado saren. Dwie wpadły. Jedna sama się wygrzebała, a drugą próbowaliśmy wyciągnąć, ale niestety, nie udało się jej uratować – wspomina pan kapitan.

Sypialnia, salonik i kuchnia

Na pokładzie przez cały czas trwa wachta, czyli dyżur. Na Borsuku służy 4-osobowa załoga. Zespół musi być zgrany, bo nieraz podczas rejsów marynarze przez kilka dni nie schodzą na ląd, nie wracają do domów, tylko razem mieszkają na statku. Pod pokładem mają swoje pokoje, mały salonik z telewizorem i kanapą, łazienkę i kuchnię. – Śniadania jemy dopiero w południe – śmieje się pan Głuszko. – A obiady wieczorem – dodaje. – Wcześniej nie ma na to czasu, bo trzeba płynąć, przygotować statek, a kołysanie też nie ułatwia gotowania. Gdy skończą się zapasy, lodołamaczem nie da się zaparkować, żeby wyskoczyć do sklepu. – Dzwonimy wtedy do znajomych czy do rodziny i spuszczają nam zakupy z mostu na linie – śmieje się kapitan. – Kilka razy zamawialiśmy nawet pizzę – dodaje. Żeby zostać marynarzem, trzeba skończyć odpowiednią szkołę i zdobyć patent żeglarski. – Praca na statku jest ciężka, czasem niebezpieczna – przyznaje kapitan. – Ale zachęcam młodych ludzi, bo to zawód przygoda.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.