Jan Paweł od Krzyża

Gabriela Szulik

|

MGN 04/2014

publikacja 12.06.2014 10:45

Śmierć rodziców, brata, zamachy na życie, protesty przed jego pielgrzymkami, stan wojenny w ojczyźnie, operacje, choroby, drżenie rąk, słabnący głos, pożegnanie ze światem – to krzyże możliwe do uniesienia tylko z Jezusem.

Jan Paweł od Krzyża east news

T e wydarzenia z życia bł. Jana Pawła II, naznaczone cierpieniem, niektórzy z Was poznają na nabożeństwach Drogi Krzyżowej, otrzymując obrazki z jego wizerunkiem. Poniżej i ci, którzy te obrazki otrzymują i ci, którzy ich nie mają, mogą przeczytać na ten temat więcej. Niech to będzie czytanie na Wielki Post, ale też i przygotowanie do wielkiej i ważnej chwili – kanonizacji Jana Pawła II.

Niebezpieczne pielgrzymki

Jan Paweł II odwiedził 129 krajów na wszystkich kontynentach. Przemawiał do milionów ludzi, odwiedzał miejsca, w których nie był wcześniej żaden papież. Nie zawsze chętnie go przyjmowano i słuchano. Niektóre pielgrzymki były szczególne trudne. Na przykład do Niemiec, Austrii czy Szwajcarii. Przeciw jego wizycie protestowano w Holandii. Niektórzy bali się usłyszeć papieża. Bali się, że on wywróci ich świat poukładany bez Boga. W Santiago de Chile podczas Mszy papieskiej na stadionie palono opony, a gaz łzawiący utrudniał papieżowi modlitwę. W 1994 roku, gdy papież miał jechać do Sarajewa, do stolicy Bośni i Hercegowiny, pielgrzymkę odwołano. Trwała tam wojna domowa i papież bardzo chciał, żeby świat zobaczył cierpienie tego kraju. Trzy lata później, kiedy już pozwolono mu przyjechać, pod jednym z mostów policja odkryła 23 miny przygotowane do zamachu. W niedzielę rano nad miastem przeszła jeszcze burza śnieżna. Przemarznięty papież drżał z zimna, gdy odprawiał Mszę św. dla dziesiątków tysięcy wiernych. Bł. Janie Pawle, kiedy pielgrzymowałeś po całym świecie, nie wszyscy czekali na Ciebie z otwartymi ramionami. Niektórzy protestowali, nie chcieli słuchać o miłości Jezusa, szykowali zamachy. Proszę, módl się za mnie, kiedy inni śmieją się, że jestem wierzący, że chodzę na religię, do kościoła.

Cierpienie Polski – ból papieża

Kiedy 13 grudnia 1981 roku ogłoszono w Polsce stan wojenny, Jan Paweł II bardzo to przeżył. W tak trudnym i niebezpiecznym czasie nie mógł być ze swoimi rodakami. Jednoczył się z nimi w modlitwie. Bogu oddawał Polskę i jej sprawy. W święta Bożego Narodzenia około godziny 18 podszedł do okna i zapalił świecę. To był jego znak łączności z Polską, z Polakami, którzy potrzebowali jego modlitwy, jego wsparcia. Tak robił już potem każdego roku, aż do swojej śmierci. Opowiada jego sekretarz, ks. abp Mokrzycki, że choć Jan Paweł II żył z dala od Polski, myślami każdego dnia był w ojczystym kraju. Śledził z uwagą, co dzieje się w jego ojczyźnie. Cierpiał, kiedy politycy podejmowali decyzje przeciwne przykazaniom Bożym i nauczaniu Kościoła. Bał się, że możemy zmarnować wolność, za którą w Gdańsku, w Katowicach przy kopalni Wujek, w Jastrzębiu i w wielu innych miastach Polski ludzie oddali swoje życie. Bł. Janie Pawle, zgodziłeś się na życie poza Polską, z dala od przyjaciół i miejsc, które kochałeś. Cierpiałeś, kiedy 13 grudnia 1981 r. w Twojej ojczyźnie wprowadzono stan wojenny. Proszę, módl się za mnie, żebym nie zmarnował tego, co przekazują mi rodzice, dziadkowie, żebym umiał bronić tego, czego mnie nauczyli.

Choroba i starość

Zamach w 1981 roku nie zabrał papieżowi życia, ale zniszczył jego zdrowie. Z każdym rokiem był coraz słabszy. Podczas jednej z audiencji Jan Paweł II złamał kość udową. Potem, gdy niezbyt dobrze wszczepiono Ojcu Świętemu protezę stawu biodrowego, trudno było mu chodzić. Potrzebował laski, przygarbił się. Choroba Parkinsona też była coraz bardziej widoczna. Trudno było mu opanować drżenie rąk, zmieniała się jego twarz i słabł głos. Jak bardzo musiał cierpieć. Zawsze silny, aktywny, miał tyle energii, lubił sport, zdobywał góry, a teraz nie potrafił powstrzymać nawet drżenia ręki. Musiał przyzwyczaić się do innego, słabszego siebie. Starał się żyć i wciąż służyć na miarę swoich sił. Nie chciał jednak niczego wyrzucić ze swojego planu dnia. Modlił się chyba jeszcze więcej niż zwykle. Przed każdą operacją najpierw długo klęczał w szpitalnej kaplicy, powierzał swoje życie Matce Bożej, która tyle razy go chroniła, potem odprawiał Mszę i szedł na salę operacyjną. Ten zawsze mocny i pełen sił papież nie ukrywał swojej choroby, nie wstydził się swojej słabości, starości. Bł. Janie Pawle, gdy przygarbiłeś się, gdy potrzebowałeś laski, bo coraz trudniej było Ci chodzić, gdy z powodu choroby drżała Ci ręka, zmieniała się twarz i słabł Twój głos, wciąż nas szukałeś, mówiłeś do nas. Proszę, módl się za mnie, żebym był cierpliwy dla chorych i starych ludzi. A kiedy do mnie przyjdzie choroba, żebym spokojnie umiał znosić swój ból, żebym – jak Ty – wytrwał do końca.

Śmierć – przejście

Pod koniec stycznia 2005 roku zachorował na grypę, ostre zapalenie tchawicy i krtani. Żeby ułatwić oddychanie, papieżowi przecięto tchawicę. Zabieg się udał, ale Ojciec Święty przestał mówić. W Niedzielę Palmową, jak zwykle chciał przemówić do wiernych, powiedzieć choć słowo czekającym na placu św. Piotra. Ale stał tylko w oknie, otworzył usta i… nic. Z bólem na twarzy, bezsilne machał tylko gałązką oliwną. W Wielki Piątek po raz pierwszy nie zszedł do konfesjonału, by spowiadać w bazylice św. Piotra, nie był też w Koloseum na Drodze Krzyżowej. W Wielkanoc – ku radości świata – pojawił się w oknie papieskim. Po raz ostatni jednak popatrzył na ludzi i pobłogosławił ich znakiem krzyża. W czwartek rano, mimo że bardzo słaby, Ojciec Święty odprawił Mszę. W tym czasie dostał dreszczy, temperatura podniosła się do 40 stopni, ciśnienie spadało. Papież nie mógł oddychać. Wezwany lekarz stwierdził: „Zakażenie całego organizmu, nadziei już nie ma”. Ojciec Święty umierał. Nie chciał jechać do szpitala. Cały świat modlił się za papieża. Mówiono mu o tym. Papież dziękował gestami. Nie umiał mówić, ale twarz miał pogodną. – Nie było widać, że żegna się ze światem – wspomina ks. abp Mokrzycki. Bardzo chciał doczekać Niedzieli Miłosierdzia. Umarł w wigilię tego święta, 2 kwietnia o godz. 21.37. Bł. Janie Pawle, po wielkim cierpieniu, spokojnie umierałeś w domu. „Pozwólcie mi iść do domu Ojca” – szepnąłeś. Wiedziałeś, że czeka na Ciebie Bóg, że otworzył już swoje ramiona, by przygarnąć Cię do siebie. Proszę, módl się za mnie, gdy przyjdzie moja godzina śmierci, bym umierał z Bogiem.

Śmierć ukochanych

To był kwiecień. Lolek – tak nazywano małego Karola Wojtyłę – kończył właśnie trzecią klasę podstawówki w Wadowicach. Nie miał jeszcze dziewięciu lat. Któregoś dnia wracał ze szkoły. Przy bramie ich domu, za kościołem, tuż przy rynku czekała sąsiadka. – Twoja mama umarła – powiedziała. Trzy lata później zmarł jego starszy brat Edmund. Był lekarzem. W szpitalu w Bielsku, gdzie pracował, zaraził się nieuleczalną wtedy szkarlatyną. Lolek miał 12 lat. Po maturze razem z ojcem przeprowadzili się do Krakowa. „Mogłem na co dzień obserwować jego życie” – wspominał swojego tatę, już jako papież Jan Paweł II. „Nieraz zdarzało mi się budzić w nocy i wtedy zastawałem mego Ojca na kolanach, tak jak na kolanach widywałem go zawsze w kościele parafialnym.” W lutym 1941 roku, gdy Karol wrócił do domu, zastał w nim nieżyjącego ojca. Bł. Janie Pawle, gdy byłeś małym chłopcem, umarła Twoja Mama. Kiedy miałeś 20 lat, ci, których kochałeś najbardziej, tata i brat, też byli już w niebie. Proszę, módl się za dzieci smutne, samotne, które nie mają swoich rodziców.

Zgoda na trudne zadanie

Pod koniec września 1978 roku umarł nagle Jan Paweł I. Tylko miesiąc był papieżem. Zaskoczeni tym niezwykłym wydarzeniem kardynałowie mieli wybrać następcę. Coraz częściej myśleli, że tym razem, inaczej niż przez ostatnich 455 lat, papieżem powinien być kardynał spoza Włoch. 16 października po południu głosowali kolejny raz. Wśród nich dwaj kardynałowie z Polski: Karol Wojtyła i Stefan Wyszyński. Gdy skończyli, kardynał Wojtyła przez chwilę ukrył twarz w dłoniach. Głosy podliczono. I ogłoszono, że odpowiednią ilość dostał właśnie on, kardynał z Polski. – Czy przyjmujesz? – zapytano Wojtyłę. – Przyjmuję. Wiedział, że zaczyna się nowy, niełatwy rozdział w swoim życiu. Z dala od ukochanego Krakowa, Polski i przyjaciół. Ale przyjął. Posłuszny Panu Bogu i Kościołowi. Jako 264 papież przyjął imię Jana Pawła II. Bł. Janie Pawle, gdy 16 października 1978 r. kardynałowie wybrali Cię papieżem, zgodziłeś się, choć wiedziałeś, że zaczynasz nowe, trudne życie. Proszę, módl się za mnie, bym miał odwagę przyjmować trudne, ale ważne zadania.

Zamach na placu św. Piotra

Było piękne popołudnie, 13 maja 1981 roku. Zaczynało się spotkanie z papieżem. Tłum zebrany na placu św. Piotra w Rzymie, co chwilę spoglądał w stronę Bramy Dzwonów. Stamtąd miał wyjechać. Biały otwarty jeep pojawił się punktualnie o godz. 17. Uśmiechnięty Jan Paweł II witał i błogosławił zebranych. Samochód jechał bardzo powoli. Minęło jakieś 13 minut. Jeep zatrzymał się. Luciana Funari wykorzystała sytuację. Uniosła w górę swoją córeczkę Sarę i podała wprost w ręce Jana Pawła II. Papież pobłogosławił dziewczynkę trzymającą niebieski balonik i oddał mamie. Niemal w tej samej chwili w niebo poderwały się nerwowo setki gołębi. Padły dwa strzały. Ali Agca zawsze strzelał celnie. Mierzył w głowę papieża, ale nie chciał trafić dziecka, więc kula przeszyła brzuch Ojca Świętego. Papież osunął się. Tłum zamarł. Przejmującą ciszę przerwał ryk ambulansu. A potem ludzie modlili się ponad sześć godzin, do północy. Tak długo, aż usłyszeli, że życie papieża uratowano. Bł. Janie Pawle, kiedy 13 maja 1981 r. na placu św. Piotra błogosławiłeś ludzi, brałeś w ramiona dzieci, padły strzały. Potem spotkałeś się z człowiekiem, który chciał Cię zabić, i z miłością spojrzałeś mu w oczy. Proszę, módl się za mnie, bym nie nosił w sercu złości, bym umiał przebaczyć.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.