Stalowy drapieżnik

Adam Śliwa

|

MGN 06/2013

publikacja 19.09.2013 11:24

Są zwinne, szybkie i groźne. Zarówno w przyrodzie, jak i w wojsku.

Tym wielkim ośmiokołowym wozem kieruje się prawie tak samo jak ciężarówką. Tym wielkim ośmiokołowym wozem kieruje się prawie tak samo jak ciężarówką.
roman koszowski

P rzekraczamy bramę koszar 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu. W parku maszyn przed wielkimi garażami w równym rzędzie stoją ogromne transportery zwane rosomakami.

Rosomak i rosomak

Rosomak to największy drapieżnik z rodziny łasicowatych. Bardzo szybki, zwinny, świetnie przystosowany do życia w trudnym środowisku i... trudny do obserwowania. Dlatego należy do najmniej zbadanych drapieżników lądowych. Przypomina psa lub niedźwiedzia. Nie boi się walk nawet z watahą wilków i często wychodzi z nich zwycięsko. Rosomakiem właśnie nazwano najnowszy wojskowy transporter. Pewnie dlatego, że podobnie jak drapieżnik, jest zwinny, szybki i groźny. Lufa wojskowego rosomaka wskazuje, że i on nieźle radzi sobie z przeciwnikami. 17. Brygada była pierwszą jednostką, która otrzymała najnowszy kołowy transporter opancerzony „Rosomak”. Załoga jednego z nich pomogła nam odkryć, co skrywa gruby pancerz pojazdu.

Peryskop i kamera

Przed nami na ośmiu wielkich kołach stoi ciemnozielony pojazd KTO „Rosomak”, czyli kołowy transporter opancerzony. Przewozi piechotę na polu walki i wspiera ją ogniem swojego działka i karabinu maszynowego. – Załoga rosomaka to trzech ludzi. Dowódca, działonowy obsługujący armatę i kierowca – tłumaczy kapral Marcin Kowalski, dowódca wozu. Kierowca wspina się po kole rosomaka i przez górny właz wchodzi do środka. Zajmuje miejsce z przodu pojazdu, po lewej stronie. Przed sobą ma mnóstwo przycisków i rożnych kontrolek, jest jakby oddzielony od reszty załogi. – Ale może z nami rozmawiać dzięki wewnętrznej łączności, przez tak zwany fonet – tłumaczą żołnierze. – Albo może zabrać sobie dla towarzystwa na przykład misia – śmieją się. Po zamknięciu włazu drogę obserwuje przez peryskop. – Choć w rosomaku nie ma okien, widoczność jest dobra – mówi kierowca, starszy szeregowy Marek Michałowski. – Poza lusterkami z tyłu wozu jest jeszcze kamera. Rosomaka prowadzi się podobnie jak samochód ciężarowy – dodaje. – Są i kierownica, i automatyczna skrzynia biegów, a nawet niezłe przyspieszenie. Mimo że pojazd waży prawie 22 tony, dzięki potężnemu silnikowi Scania transporter może rozpędzić się nawet do 100 km/h.

Jeździ i pływa

Koła rosomaka są wielkości dorosłego człowieka. Opony, nawet przy kilku dziurach, mogą się same załatać. Ale gdy zniszczenia są poważne, oponę trzeba wymienić. – Nie jest to takie trudne, jak mogłoby się wydawać – mówi działonowy, starszy szeregowy Przemysław Korczak. – Wymienialiśmy koło nawet w polu – dodaje. Z tyłu rosomaka po obydwu stronach widać śruby takie jak w statkach. – One napędzają pojazd podczas pływania – wyjaśniają żołnierze. – W rosomakach wysyłanych do Afganistanu tych śrub już nie ma, bo tam nie trzeba umieć pływać – dodają. – Zamiast tego dodano dodatkowe opancerzenie. Afgańskie wozy łatwo rozpoznać, bo są żółte. Do rosomaka wchodzi się przez ciężkie drzwi. W środku, po obu stronach są krzesełka dla desantu, czyli żołnierzy piechoty walczących na zewnątrz transportera. Nad ich głowami świecą niebieskie, bojowe lampki. Na pozór wnętrze wydaje się dosyć przestronne, ale gdy do środka wejdzie sześciu żołnierzy z bronią i pełnym wyposażeniem, robi się naprawdę ciasno. Ale jest bezpiecznie. – Strzały ze zwykłej broni tylko cicho stukają, a czasem wcale ich nie słychać – wspominają żołnierze, którzy byli na misji w Afganistanie.

Armata i karabin

Królestwo dowódcy i działonowego oddzielone jest stalową kratką. Tu jest naprawdę ciasno. Wejść można od środka albo przez górne włazy. I tu, tak samo jak przy kierowcy, mnóstwo przycisków, lampek i monitory. Jeden dla dowódcy, drugi dla obsługi działa. Obraz na ekranach widoczny jest w podczerwieni, więc ludzi stojących przed pojazdem dobrze widać. Działonowy, czyli żołnierz obsługujący armatę, dodatkowo ma dwa joysticki, którymi, jak w grze komputerowej, naprowadza armatę na cele. – Do odmierzania odległości mamy jeszcze dalmierz laserowy – dodaje dowódca. Armata Bushmaster kalibru 30 mm ładowana jest automatycznie. Po wystrzale łuska wylatuje na zewnątrz. W transporterach używa się dwóch rodzajów amunicji: podkalibrowej, do niszczenia celów opancerzonych (ich kaliber jest minimalnie większy od działa, więc są „wypychane” z lufy z większą siłą), i odłamkowo-burzącej, przeciw umocnieniom i piechocie. Cel można trafić z odległości nawet 4 km z szybkostrzelnością 200 strzałów na minutę. Obok armaty w rosomaku zamontowany jest też karabin maszynowy. – Gdyby pojazd znalazł się w niebezpieczeństwie, bardzo szybko ze specjalnych wyrzutni może postawić zasłonę dymną, a w razie pożaru automatycznie zaczynają pracować gaśnice. Rosomaki to najnowocześniejsze pojazdy naszej armii. W garnizonie w Międzyrzeczu ludzie już się przyzwyczaili do ich widoku, ale gdzie indziej zawsze robią ogromne wrażenie, zwłaszcza obok małych, zwykłych samochodów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.