Szkoła na pustyni

Piotr Sacha

|

MGN 06/2013

publikacja 19.09.2013 11:23

Peruwiańczyków uczy matematyki. Razem z nimi produkuje rolnicze maszyny. I sporo rozmawia... na poważnie.

Jacek Żuk podczas sobotnich zajęć z dziećmi w oratorium w Majes Jacek Żuk podczas sobotnich zajęć z dziećmi w oratorium w Majes
archiwum jacka żuka

O 7.30 rano 35 chłopaków staje w kręgu przed szkołą. Za chwilę zacznie się „Buenos Dias”, czyli „Dobre słowo na dzień dobry”. – To nasza poranna rozgrzewka – śmieją się wolontariusze Jacek i Szymon. „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, fragment Ewangelii i... jakaś krótka historyjka. Po takiej rozgrzewce w szkolnym warsztacie chłopcy uruchamiają spawarki. Słychać świst szlifierek kątowych. Ten hałas oznajmia godziny pracy.

Dobre rozmowy

– Ksiądz Bosko zawsze podkreślał, jak ważna jest praca przy wychowaniu młodzieży. Stąd pomysł salezjańskich szkół technicznych – opowiada Jacek Żuk, który uczy w szkole w Majes. – To miasto jeszcze 20 lat temu było wielką pustynią – mówi. – Gdy doprowadzono tu wodę, powstały pola uprawne. Nauka trwa trzy lata. Jacek prowadzi zajęcia z matematyki i informatyki. Ma też lekcję wychowawczą. Mówi uczniom o Panu Bogu albo wymyśla różne zajęcia w grupie. Najwięcej czasu chłopcy spędzają jednak w warsztacie, gdzie nauka to równocześnie praca. – Chłopcy, jak w firmie, wykonują różne zadania na zamówienie – mówi Jacek. – Niedawno pokazano nam rozrzutnik gnoju. Mieliśmy go skopiować i wykonać drugi, co nie było łatwe, bo chłopaki dopiero się uczą. Ale udało się i maszyna działa – uśmiecha się wolontariusz. Lekcje kończą o 17.30. Szóstka uczniów wraca do internatu, gdzie Jacek i Szymon są też wychowawcami. – Wieczorem często sporo rozmawiamy – mówi Jacek. – Czasem obejrzymy jakiś film, zawsze dzień kończymy wspólną modlitwą.

Hiszpańska „Barka”

Jacek i Szymon co sobotę prowadzą zajęcia w oratorium. Najpierw przychodzą maluchy z mamami. Potem starsze dzieci, które chodzą już do szkoły. – Lubią tworzyć origami, grać, śpiewać – opowiada. – Prostych peruwiańskich piosenek uczył mnie nasz uczeń, Richard. W Majes po raz pierwszy usłyszałem hiszpańską wersję naszej „Barki”. Nieraz śpiewamy ją na Mszy – uśmiecha się. Między chłopakami bywa różnie. Codziennie podczas porannego „Buenos Dias” Jacek im przypomina, że aby coś osiągnąć, trzeba dużo nad sobą pracować. – Pojechaliśmy niedawno z chłopakami na boisko – opowiada. – Zbliżały się zawody. A oni... pobili się. Nie można było tak tego zostawić. Usiedliśmy przy stole, nie po to, żeby karać, ale żeby porozmawiać. „Potraficie jeszcze stworzyć zespół w tym turnieju?” – pytaliśmy. „Porozmawiajcie o tym ze sobą”. Zauważyłem, że od tamtego czasu – dodaje wolontariusz – niektórzy mają do nas jakby więcej szacunku. Piotr Sacha

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.