Zanim zaczęli rapować: „Miłość jest lekarstwem na zło tego świata”, grali w ping-ponga i... patroszyli ryby na Mazurach.
Zadzwonić, tylko równo... Tego się nie zapomina
henryk przondziono
Na Dzień Ministranta do Jędrzejowa ściągnęły tłumy. Na scenie hip-hop. „Nie wstydźcie się, że jesteście ministrantami. Bądźcie z tego dumni, bo służycie Panu Jezusowi!” – rzuciło trzech raperów. Miras, Dzyrooo i Picia z grupy Full Power Spirit też służyli przy ołtarzu.
Kolejka do kadzidła
– Wychowaliśmy się w Białej Podlaskiej na Osiedlu Młodych – opowiada Mirek „Miras” Kirczuk. – Chodziliśmy do tej samej podstawówki, ale bliżej poznaliśmy się dopiero jako ministranci. – W parafii Chrystusa Miłosiernego służyło nas wtedy ponad 100 ministrantów i lektorów! – mówi Marek „Dzyrooo” Dzyr. – Naprawdę trudno było się przebić, żeby pełnić jakąś funkcję. A ja strasznie lubiłem trybularz. Jeśli trzeba było zakadzić, byłem pierwszy – wspomina Dzyrooo. – Każdy się starał, żeby nie popełnić błędu przy ołtarzu, bo w kolejce czekali chętni na jego miejsce – dodaje raper. – Bardzo chciałem być lektorem, jeszcze zanim miałem odpowiedni wiek – wtrąca Miras. – I wpadłem na genialny pomysł. Służyłem często na ślubach i pogrzebach. Wtedy nieraz nie było prawdziwych lektorów, a ja mogłem czytać. W końcu czytania pogrzebowe znałem na pamięć.
Liga i obozy
Miras: – Pamiętam pierwsze spotkanie kandydatów na ministrantów, na które przyszedłem za namową mamy. W salce zobaczyłem 40 chłopaków. I szybko znalazłem bratnie dusze. Dzyrooo: – Nasze spotkania nie kończyły się wraz z zawieszeniem komży na kołku. W swojej salce spędzaliśmy długie godziny. Nieraz gadaliśmy do późnego wieczora. Sporo graliśmy w ping-ponga. Można powiedzieć, że plebania to był nasz drugi dom. Miras: – Jako ministranci mieliśmy pewien przywilej. Inni chłopcy z osiedla mogli nam tylko zazdrościć. W piątki kopaliśmy na sali piłkę. A wtedy nie było jeszcze takich boisk jak na przykład orliki. Była chmara chętnych do grania, więc założyliśmy własną ligę szóstek. Dzyrooo: – Jeździliśmy też na ministranckie obozy letnie. Było miejsce dla pięćdziesięciu z nas, dlatego każdy starał się służyć najlepiej, jak potrafił. Bo wyjeżdżali najlepsi. A ci najlepsi z najlepszych nie musieli nawet płacić. Tamte obozy wiele nas nauczyły. Na przykład tego, jak wypatroszyć rybę czy jak rozpalić ognisko.
Pomysł przy herbacie
– Starsi koledzy, czyli lektorzy, bardzo nam imponowali odpowiedzialnością i pomysłowością – opowiadają raperzy. – A co roku któryś z nas szedł do seminarium duchownego lub zakonu. W końcu i my zadaliśmy sobie to pytanie: „Czy zostać księdzem?”. Gdy powstawał Full Power Spirit, mieli po 19 lat. Służyli wtedy jako lektorzy. Mirek z Piotrkiem wcześniej występowali w dwóch różnych zespołach razem z innymi ministrantami. – Graliśmy w salce przy parafii. Najpierw rocka, później reggae. Ale z naszej szóstki czterech odeszło do seminarium – opowiada Miras. – Ja wtedy jeszcze stałem trochę z boku, bo nie grałem na żadnym instrumencie – dopowiada Dzyrooo. – Któregoś dnia, gdy siedzieliśmy z Piotrkiem przy herbatce, padł pomysł, żeby coś nagrać. Inspirował nas rap. Mieliśmy program komputerowy do tworzenia bitów, więc szybko powstały tekst i pierwsze instrumentale. Dołączył Mirek. I tak to już trwa od 12 lat – kończy muzyk. – Ale najpierw był pierwszy występ… Pojechaliśmy dla draki na festiwal muzyki chrześcijańskiej do Siedlec. I wygraliśmy go – wspomina Miras. – Za rok mieliśmy przedstawić tam swój godzinny program muzyczny – dodaje. Nazwę Full Power Spirit zaproponował chłopakom ks. Rafał Jarosiewicz. On też był ministrantem w tej samej parafii. Nazwa miała być na jeden występ. Została na zawsze. FPS grają dziś 150 koncertów w roku.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.