Szczury Tobruku

Adam Śliwa

|

MGN 04/2013

publikacja 12.06.2013 14:39

Piaskowe mundury i płaskie hełmy. W takich mundurach Polacy, zanim dotarli pod mury Monte Cassino, walczyli w Afryce.

Szczury Tobruku zdjęcia archiwum grh karpaty

Za oknem zimny początek wiosny, a na gorących piaskach pustyni, pod osłoną nocy, żołnierze Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich wyruszają do oblężonego Tobruku.

Okręt sunie powoli przez wody Morza Śródziemnego. Wszystkie światła pogaszone. Wartownik uważnie wypatruje wrogich samolotów i okrętów. Ryzyko jest ogromne. W końcu widać ciemny zarys portu. Na nabrzeżu ogromny ruch. Ze statków wyładowywane są zapasy żywności i amunicji. Jeśli nie zdążą przed świtem, niemiecka i włoska artyleria zasypie ich ogniem dział. Polscy żołnierze idą przez zniszczone miasto na pozycje. Zajmują okopy w skałach i piasku. Zostaną tu najdłużej ze wszystkich.

Od Francuzów

Jak polscy żołnierze znaleźli się w Afryce? Mimo klęski Wojska Polskiego w 1939 roku Polacy dalej chcieli się bić. Starali się dostać do nowo tworzonych polskich oddziałów przy sojuszniczej Francji. Jedną z jednostek była tworzona we francuskiej Syrii Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich. – Trafiali do niej tylko ochotnicy – mówi Milan Sternik z grupy rekonstrukcyjnej Karpaty. – Jedni z Francji, inni z Węgier i z Rumunii. Gdy wiosną 1940 roku Niemcy zaatakowały Francję i podpisano kapitulację, francuska armia w Afryce, zwana Armią Lewantu, podporządkowała się III Rzeszy. Polacy nie mogli się na to zgodzić. – Francuzi zażądali, by brygada złożyła broń, w przeciwnym razie żołnierze zostaną do tego zmuszeni – opowiada Robert Garcarzyk, szef GRH Karpaty. – Brygada nie złoży broni, odpowiedział dowódca, pułkownik Kopański, a ewentualny rozlew krwi byłby plamą na honorze dla obydwu stron. Zawstydzeni Francuzi wypuścili brygadę z bronią i całym wyposażeniem. Kolejnym przystankiem była Palestyna, wtedy pod panowaniem Brytyjczyków.

Do Anglików

– Anglicy spodziewali się, że po kapitulacji Francji przejdą do nich tysiące Francuzów i może garstka Polaków – opowiada Robert. – Byli jednak zaskoczeni, gdy do ich linii w Afryce zbliżyła się polska brygada w komplecie i kilku Francuzów przebranych w... polskie mundury. Z Palestyny nasi żołnierze trafili do Egiptu, który wtedy też był brytyjską kolonią. Stamtąd polscy żołnierze mieli być przerzuceni do Grecji, ale że Grecja szybko padła, więc postanowiono wysłać brygadę do oblężonej twierdzy Tobruk w północno-wschodniej Libii. Tu zaczęła się legenda jednostki. Tobruk jest do dziś jednym z największych portów Afryki Północnej. – Jako, że podczas nowoczesnej wojny najważniejsze są dostawy zaopatrzenia – tłumaczy Tomasz Kołton– zdobycie Tobruku, gdzie można by rozładować towary, było bardzo ważne. Alianci musieli więc bronić Tobruku, gdy państwa Osi, czyli przeciwnicy chcieli go zdobyć.

Polak z Australijczykim

Ciszę przerywa huk wybuchów. Przedpole zasnuwa dym i piach. Niektórzy żołnierze nasuwają na głowy płaskie hełmy, które chyba jednak najlepiej chronią tylko przed deszczem. Zakrywają broń, żeby piach jej nie zaciął. Z okopów po drugiej stronie wybiega wróg. Karabiny maszynowe otwierają ogień. Karpacka artyleria strzela z włoskich i brytyjskich dział. Po chwili włoski patrol wycofuje się i wraca cisza. Tobruku bronili i Brytyjczycy, i Hindusi, i batalion czechosłowacki, i Australijczycy, i Polacy. Z Australijczykami Polacy nawiązali nawet wiele przyjaźni, wymieniali się na przykład nakryciami głowy – polska furażerka z orzełkiem za australijski kapelusz. – Może to dlatego, że i jedni, i drudzy byli ochotnikami, mieli podobne rozrywki i sposób bycia – zastanawia się Tomasz Kołton. – No i... nie lubili Anglików – dodaje.

Wojna dżentelmenów

Wojna w Afryce była chyba ostatnim cywilizowanym frontem. Obie strony nie dopuszczały się zbrodni, szanowały sanitariuszy, szpitale polowe i rozejmy. Pod Tobrukiem podczas największego upału obowiązywał niepisany rozejm między walczącymi stronami. – Kiedyś tuż przed godziną jedenastą Polacy ze wszystkich dział otwarli gwałtowny ogień na pozycje niemiecko-włoskie – opowiada Robert Garcarzyk. – Po chwili przerwano, a z okopów wystrzelono race w kształcie litery V. Przeciwnicy zrozumieli. Rozpoczęli ogień na polskie i australijskie pozycje, a następnie... przerwali. Od tamtej chwili każdego dnia w południowych godzinach nie walczono. Żołnierze się nie kryli, opatrywali rannych, prali ubrania, uzupełniali zapasy i odpoczywali. Niemcy nazwali obrońców Szczurami Tobruku. Przezwisko nie tylko spodobało się żołnierzom, ale nawet byli z niego dumni. 27 listopada 1941 roku miasto odblokowano, a zmęczeni obrońcy włączyli się do nowej ofensywy aliantów.

Krótkie spodenki i ciepłe płaszcze

Podczas walk w upalnej Afryce mundury musiały być przewiewne i lekkie. Natomiast w zimne noce, gdy temperatura spadała nawet do zera stopni, żołnierze wkładali mundury z grubego sukna, a czasem nawet zimowe płaszcze. Ubrani w kolory żółto-szare wtapiali się w barwy pustynnych piasków. – Na głowie nosili furażerki z orzełkiem albo stalowe hełmy – mówi Tomek Kołtun. – Hełmów korkowych zaprojektowanych specjalnie na tropikalny klimat nie lubili, bo nagrzewały się jeszcze bardziej niż stalowe. – Bardzo charakterystyczne były też wysokie skarpety po samo kolano, które nosili żołnierze do krótkich szortów. Dookoła kostki była jeszcze specjalna owijka, co razem zabezpieczało but przed wpadaniem piasku i kamieni, ale też na przykład skorpionów – dodaje Milan Sternik. Później, gdy brygadę przekształcono w Dywizję Strzelców Karpackich, uzupełnioną o ewakuowanych żołnierzy gen. Andersa ze Związku Radzieckiego, na mundurach pojawiła się słynna naszywka biało-czerwona z zielonym świerkiem – symbol Karpatów, przez które żołnierze mieli wrócić do Polski. Niestety, historia nie była dla nich łaskawa. Wielu po wojnie musiało pozostać na emigracji, a ci, którzy wrócili, trafiali do komunistycznych więzień.

II wojna światowa w Afryce

Afryka Północna była jednym z najdziwniejszych terenów walk. Podczas gdy na innych frontach walczono coraz brutalniej, w Afryce przeciwnicy się szanowali. Może z powodu trudnych warunków?... Dla walczących stron równie ważnymi wrogami jak przeciwnik były brak wody, wszędobylski piach i niebezpieczne insekty. Walki na tym kontynencie toczyły się właściwie wzdłuż jednej tylko nadmorskiej drogi. Wśród żołnierzy w Afryce była między innymi Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich. Jej przeciwnikami były armia włoska i niemiecki Afrika Korps z generałem Erwinem Rommlem, który dzięki swoim śmiałym i zaskakującym operacjom otrzymał przydomek Lisa Pustyni.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.