Grający, praktykujący

Piotr Sacha

|

MGN 02/2013

publikacja 31.08.2013 09:50

W kościele zakładają białe, lektorskie alby. A po służbie... grają w teatrze, na 14-metrowej planszy lub przy stoliku z zielonym suknem.

Sebastian: – Nie w tym rzecz, żeby robić z siebie idiotę. Ale żeby cieszyć się życiem.
Dominik: – W wakacje nigdzie nie wyjechałem. Grałem codziennie, nawet po cztery godziny. I podobno zrobiłem postęp… jakbym trenował dwa lata.
Rysiek: – Całkowity przypadek. Chciałem trenować pływanie. Tylko, że właśnie Otylia zdobyła złoto olimpijskie… Dlatego na basenie nie było już miejsca.
O swoich pasjach opowiadają lektorzy z parafii św. Szczepana w Katowicach-Bogucicach.

Grający, praktykujący   Dominik
wyciąga z torby 52 karty. Nie ma wśród nich jokerów. Na stoliku kładzie bidding boxy, czyli pudełka z brydżowymi odzywkami. Do brydża potrzeba czterech, a dokładnie dwóch par zawodników. – Bo brydż sportowy to nie jedna z gier karcianych. To... sport – mówi Dominik Kaszowski i wspomina początki brydżowej pasji. – W szóstej klasie przed feriami w szkole pojawiło się dwóch starszych panów – opowiada. – Namawiali uczniów, żeby przyszli do klubu na brydża. Zgłosiłem się. I szybko złapałem bakcyla. Po miesiącu, choć znałem tylko podstawowe zasady gry, wystartowałem już w pierwszym turnieju. Do prawdziwego brydża była jeszcze daleka droga – dodaje maturzysta.
Podczas wakacji grał codziennie. – Podobno w dwa miesiące zrobiłem postęp jakbym trenował dwa lata – mówi zawodnik.
Trenuje w młodzieżowym klubie Senior Katowice. – Klub nazywa się Senior, bo zakładali go starsi panowie – uśmiecha się Dominik. Zwykle raz w miesiącu jeździ na turnieje po całej Polsce. A gdy wraca ze szkoły, siada przed komputerem, żeby zmierzyć się z zawodnikami z całego świata. Przez Internet gra na przykład z kolegami z dalekiej Republiki Vanuatu, Seszeli czy Sri Lanki.
Dwie godziny, przy których trzeba sporo główkować, szybko mijają. – Zabrzmi to może dziwnie, ale przy brydżu umysłowo odpoczywam – śmieje się lektor.
Półka w jego pokoju ugina się od ilości trofeów: 16 pucharów, medale i niezliczona ilość dyplomów. Największy sukces Dominik odniósł trzy lata temu. Został mistrzem Polski w kategorii młodzików.

 

 

Grający, praktykujący   Sebastian
śpiewa austriacką piosenkę ludową „Bei uns in Tirol”. Na scenie występuje w kapeluszu i krótkich spodniach na szelkach. Jest aktorem kabaretu Socratiron.
– To ironia sokratyczna – tłumaczy trudną nazwę Sebastian. Socratiron tworzy pięcioosobowy kabaret i czteroosobowy chór. – Wzorujemy się na kabaretach troszkę już zapomnianych, przedwojennym Qui pro Quo, czy Kabarecie Starszych Panów – opowiada lektor. – Wracamy do stylu, gdzie nad kabaretowym występem trzeba się zastanowić. Gdzie widz sam musi wyłowić żart – dodaje.
Razem z kolegami i koleżankami pokazuje właśnie najnowszy, autorski program pod tytułem „Co w kawie piszczy”. Podczas występów nie wyśmiewają nikogo a ze sceny nigdy nie padają wulgarne słowa. – Nie mam pojęcia, dlaczego niektórych śmieszy to, gdy ktoś przeklnie ze sceny – mówi Sebastian, który w kabarecie występuje od trzech lat. Niedługo być może dołączy do chórzystów i będzie rozśmieszał skeczami i piosenkami.
Sebastian Nowak studiuje pierwszy rok energetykę. Jest nie tylko lektorem, ale i animatorem ministrantów. Wszyscy potwierdzają, że na jego poczucie humoru zawsze można liczyć. – Lubię towarzystwo innych. Ale staram się nie robić z siebie idioty. Nie o to chodzi – stwierdza kabareciarz. – Ważne, żeby cieszyć się z życia. Tego właśnie nauczył mnie kabaret.

 

 

 

Grający, praktykujący   Ryszard
unosi szablę. – Nie mylić ze szpadą! – uprzedza. Od dziewięciu lat trenuje szermierkę. Zdarza się, że koledzy błędnie nazywają go szpadzistą czy florecistą. A Rysiek Szymik konkuruje w szabli. – Nasi ministranci już potrafią dobrze rozróżniać szablę od szpady czy floretu – uśmiecha się lektor i animator ministrantów, i kandydatów do bierzmowania.
On też, trochę jak Sebastian, jest aktorem. – Bo szermierka to teatr! – przekonuje zawodnik. – Tu liczy się repertuar, czyli ilość akcji, które można pokazać w walce – opowiada. – Plansza, po której się poruszamy, to 14 metrów – mówi. – Szermierz leeeeci w powietrzu przez cztery metry i na koniec sprytnie trafia przeciwnika. To właśnie magia tego teatru.
Trenuje w AZS AWF Katowice, a studiuje elektrotechnikę na Politechnice Śląskiej. – A wszystko zaczęło się od... przypadku – wspomina szermierz. – To było niedługo po olimpiadzie w Atenach, gdzie Otylia Jędrzejczak zdobyła złoto. Chciałem trenować pływanie, ale na basenie nie było już dla mnie miejsca. Podszedł do mnie pewien pan i zapytał, dlaczego jestem smutny. I... zaprosił mnie na trening szermierki – opowiada Rysiek. – Po ośmiu miesiącach dostałem pierwszy biały strój. Mogłem walczyć!
Dwa lata temu lektor-szermierz był drugi w Pucharze Europy kadetów w Wiedniu. – Na mistrzostwach świata w Azerbejdżanie miałem wygrywać, a całkowicie poległem – wspomina. – Walczyłem w Wielki Piątek. Do Polski wracałem zdruzgotany. Tyle ciężkich treningów i przygotowań. I nic. Do domu wszedłem w Wielką Sobotę o 18.30. Tylko się przywitałem, wziąłem prysznic i biegłem do kościoła na liturgię. Tamtej nocy, przed Najświętszym Sakramentem, wiele zrozumiałem. Dotąd skupiałem się bardzo na sobie. Zacząłem się zastanawiać, kto jest na pierwszym miejscu, ja czy Pan Bóg? Co jest ważniejsze? Być najlepszym czy to, w jaki sposób dochodzę do tego, aby być najlepszym?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.