publikacja 06.03.2013 14:50
Przerażona rodzina czekała na pomoc. Gdy dom zaczął się lekko chwiać, Artur postanowił sprawdzić, co się dzieje. Zszedł jeszcze raz na dół. Ostatni raz.
Zimowy huragan Sandy uderzył w USA pod koniec października. Wiadomo było, że będzie strasznie. Ale najlepiej przygotowane służby wobec takiego żywiołu są bezsilne. Prędkość wiatru osiągała nawet 175 km na godzinę. Najwięcej ucierpieli mieszkańcy w stanach Nowy Jork i New Jersey. Wichura zniszczyła domy, drogi, ale przede wszystkim zginęli ludzie. Kilkadziesiąt osób. Wśród nich i ci, którzy ratowali życie.
Strach
W poniedziałek, 22 października huragan Sandy już szalał. Artur Kasprzak, jak co dzień, był na służbie. Widząc, co dzieje się na ulicach Nowego Jorku, jak sytuacja z każdą godziną się pogarsza, bardzo bał się o rodzinę. Mieszkali na wyspie Staten Island należącej do stanu Nowy Jork w dzielnicy South Beach, bardzo blisko oceanu.
To miejsce było szczególnie niebezpieczne podczas huraganu, dlatego obowiązkowo powinni się ewakuować. Ale i oni, i wielu sąsiadów zdecydowało się pozostać w swoich domach. Po prostu bali się złodziei. Tak już było kiedyś. Podpływali do opuszczonych domów i kradli, co im wpadło w ręce.
Pamięć
Artur Kasprzak był młodym policjantem polskiego pochodzenia. Miał 28 lat. Od sześciu lat pracował w NYPD (New York Police Department), Policji Miasta Nowy Jork, w 1 komisariacie na Manhattanie. Wcześniej służył w drużynie detektywistycznej. Koledzy-policjanci wspominają go jako świetnego „gliniarza” i znakomitego kumpla. A sąsiedzi, mieszkańcy South Beach zapewniają, że nigdy o nim nie zapomną. Ktoś rzucił już nawet pomysł, by jedną z ulic w pobliżu domu Kasprzaków nazwać imieniem bohaterskiego policjanta.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.