Prosto z domu do Boga

Rozmawiała Agata Puścikowska

|

MGN 11/2012

publikacja 18.10.2012 09:55

O nieuleczalnie chorych dzieciach, o ich umieraniu i żałobie rodziców rozmowa z ks. Pawłem Dobrzyńskim, pallotynem, dyrektorem Hospicjum Domowego dla dzieci „Promyczek” w Otwocku.

Prosto z domu do Boga Jakub Szymczuk/GN

Mały Gość: – Dlaczego dzieci umierają?
Ks. Paweł Dobrzyński SAC:
Na tak postawione pytanie nie ma odpowiedzi. Bo w tym pytaniu zawarty jest bunt, niezgoda na to, co się dzieje, a nie chęć usłyszenia odpowiedzi, której tak naprawdę nie ma. Wierzymy, że prawdziwą odpowiedz otrzymamy po tamtej stronie.

Nie wolno się buntować?
– Oczywiście, że wolno. To naturalne. Jeśli przeżywamy bunt, nawet przeciw Panu Bogu, nie powinniśmy czuć się winni. Bo z Bogiem trzeba o tym szczerze rozmawiać, pytać, a nawet wściekać się na Niego. Rodzice często pytają, dlaczego moje dziecko musiało umrzeć? Odpowiadam: „Wierzysz, że ktoś ci na to pytanie naprawdę odpowie”? I zapada milczenie. Pytanie „dlaczego”? trzeba zadać. Ale odpowiedzi nie musimy usłyszeć od razu.

Właściwie, dlaczego jedni żyją sto lat, a innych Bóg wzywa wcześniej? Czy to sprawiedliwe? Tak po ludzku?
– Po ludzku, schemat życia powinien być taki: rodzimy się, dorastamy, poznajemy innego człowieka, mamy swoje dzieci, starzejemy się, i w końcu umieramy. Gdy ten ludzki (!) schemat się zaburza, i nagle umiera dziecko, tracimy poczucie bezpieczeństwa, walą się wszystkie plany na przyszłość. Nagle zmienia się całe życie. I w pojawiają się pytania: „Co ja takiego zrobiłam, że moje dziecko jest chore?”. Rodzice w historii własnego życia szukają najmniejszego grzechu, bo myślą, że Pan Bóg ich ukarał zabierając do siebie syna czy córkę.


Pan Bóg zabiera złym ludziom dzieci?
– Oczywiście, że nie!  Pan Bóg nie każe rodziców śmiercią czy chorobą dzieci. Podobnie – nie jest winą rodzeństwa, że choruje brat czy siostra. A czasem właśnie tak myślą zdrowe dzieci…

Bo rodzeństwu chorego dziecka też pewnie jest bardzo ciężko…
– Tak, to prawda. Zdrowe dzieci cierpią bardzo. Bo choruje i umiera ukochany brat czy siostra. A poza tym, zdrowe dziecko, często zostaje zupełnie samo. Rodzice skupiając się głównie na tym chorym, nie mają ani czasu, ani nawet sił, by zadbać o zdrowe dzieci. Rodzeństwo czasem upomina się o miłość rodziców. Nieraz słyszałem jak dzieci mówiły: „Też chciałbym być tak chory, jak mój brat. Wtedy mama i tata by mnie kochali”. A rodzice przecież nie przestali kochać zdrowego dziecka.

Zdrowe dzieci boją się umierania?
– Dzieci często uciekają przed tym tematem, rzadko o swoim lęku rozmawiają z rodzicami. Ważne więc, by rodzice rozmawiali z dziećmi o śmierci, by przygotowali je na śmierć, pogrzeb brata, siostry... Dzieci boją się na przykład reakcji bliskich: „Co zrobi ciocia, gdy będę bardzo płakał?”, „Czy przy obcych ludziach będę musiał dotknąć mojego brata w trumnie?”.
Rodzinom, którymi opiekuje się nasze hospicjum, mówimy: „Macie prawo pożegnać zmarłego i zachowywać się tak, jak czujecie, jak pragniecie”. Czasem też się zdarza, że rodzeństwo w ogóle nie chce widzieć zmarłego brata lub siostry. Wtedy warto zapytać: „A może chcesz mu namalować obrazek? Albo napisać list?”. Takie listy rodzice potem wkładają do trumny. To też dobry sposób pożegnania.

A chore dzieci boją się śmierci?
– Często nie mówią o niej. Wysyłają natomiast różne komunikaty, czyli „mówią” ciałem, zachowaniem, oczami... Czasem pocieszają mamę: „Nie bój się, już jest lepiej, ja nie umrę”. A za jakiś czas, bardzo mocno i długo się do niej przytulają, i nie pozwalają odejść... W ten sposób chore dziecko się żegna. Słowami ochrania, a zachowaniem informuje: wiem, że umieram. Bardzo często dzieci chore robią rodzaj testamentu. Nie mówią o własnej śmierci, ale proszą rodziców, żeby rozdali ich przytulanki, książki. Bo dzieci zazwyczaj doskonale wiedzą, że umierają.

Nie buntują się?
– Nigdy nie widziałem takiego buntu wprost. Ale czasem nie chcą, żeby odwiedził ich ksiądz. Bo ksiądz się kojarzy z życiem wiecznym, z tym, co po śmierci. Więc w jakimś sensie buntują się przeciwko Panu Bogu. Ale to zawsze chwilowe. Za jakiś czas te same dzieci dzwonią, proszą o spowiedź, o obecność. Są i takie dzieci, które wydaje się, że akceptują chorobę, zgadzają się z tym, co ich spotkało. Myślę, że wtedy działa ogromna, zupełnie wyjątkowa wiara.

Takie dzieci czegoś uczą?
– Ostatnio kilkunastoletni, nieuleczalnie chory chłopak tydzień przed śmiercią, choć już nie mógł się właściwie ruszać, chciał pójść do kościoła. Doszedł ostatkiem sił. Dla jego rówieśników, zdrowych i silnych, których czasem trudno do kościoła zagonić, taka postawa była wstrząsającym przykładem.

Jak pomaga hospicjum domowe?
– Przede wszystkim zapewnia dziecku życie bez bólu. Nieuleczalna choroba, wcale nie musi oznaczać ciągłego bólu. Jeśli dziecko nie cierpi z bólu, mniej cierpi też jego rodzina. Poza tym rodzinami chorych dzieci opiekuje się pracownik socjalny, psycholog i ksiądz (jeśli rodzina jest wierząca). Rodzice dowiadują się jak rozmawiać o śmierci, jak ubrać ukochaną córkę czy syna po śmierci. Mówimy rodzicom: „Ubierzcie syna tak, jak lubił. Jeśli nie znosił garniturku, a uwielbiał sport, ubierzcie go w ulubiony dres…”.
Po śmierci dziecka wciąż jesteśmy z rodzicami w kontakcie. A jeśli rodzina jest bardzo biedna, załatwiamy też i pomoc materialną.

Można pogodzić się ze stratą dziecka?
– Pogodzić nie. Ale można nauczyć się z tak ogromną stratą żyć. I właśnie w tym dalszym życiu, bez dziecka, czy brata, pomagamy.

Czas leczy rany?
– Czas nic nie leczy. Czas trwa. Ważne, co podczas tego upływającego czasu, zrobimy. Niektórzy żałobę traktują jak sen: prześpię, przeczekam, aż dołączę do ukochanego zmarłego. To błąd. Tu, na ziemi, nawet po śmierci ukochanej osoby, mamy wiele do zrobienia.

Ks. Paweł Dobrzyński SAC
założyciel hospicjum dla dzieci „Promyczek”
Przez 7 lat był wolontariuszem w szpitalu, na onkologii dziecięcej. Razem z rodzicami żegnał umierające dzieci. Mimo obecności bliskich, widział, że są samotne i opuszczone, bo nawet najlepszy oddział nie zastąpi własnego pokoju. Jest przekonany, że nieuleczalnie chore dzieci, powinny umierać w domu. Wśród swoich zabawek i bliskich. Tam czują się bezpiecznie, mniej cierpią.
Dlatego zaczął tworzyć hospicjum domowe. I dwa lata temu powstało hospicjum „Promyczek”. Promyczek nadziei, światełko życia małych dzieci. Obecnie hospicjum opiekuje się 14. pacjentami. Niektórzy, np. chorzy na mukowiscydozę, choć wydawało się, że nie ma już dla nich ratunku, doczekali przeszczepu płuc, zdrowieją i wracają do domu. Inne dzieci wprost z własnego domu, idą do Pana Boga.
Więcej na www.anielskaprzystan.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.