Ziarno jak sie patrzy

Gabriela Szulik

|

MGN 11/2003

publikacja 11.04.2012 23:52

– Stop! Jeszcze raz – woła reżyser. – Rafał, stałeś tyłem do kamery! – Ale tylko pięć sekund – odpowiada chłopak i szelmowsko się uśmiecha. – Ciągle słyszę jakieś szmery – reżyser czeka na idealną ciszę.

– Wszyscy na swoich miejscach? Uwaga! Cisza! Zaczynamy! Ksiądz biskup wjeżdża na rowerze. Rozpoczyna się nagranie kolejnej sceny telewizyjnego „Ziarna”.

Opowiadanie Rafała
Skończyła się „Dobranocka”. Na ekranie telewizora pojawiła się siostra Mariola. – Wiedziałem, że jest z „Ziarna” – opowiada Rafał – bo czasem oglądałem ten program. Poszukiwano nowych uczestników do programu. Szybko pobiegłem do mamy, ale tego wieczora nie zdążyliśmy niczego zapisać. Na ekranie pojawiła się reklama, a siostra znikła. Następnego dnia, mama uzbrojona w długopis i papier, czekała na informację. – Potem przez dwa tygodnie – śmieje się Rafał – wierciłem jej dziurę w brzuchu: „Jadę czy nie?”. W końcu mama powiedziała: „Jedziesz”. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to, co mnie czeka w telewizji, nazywa się casting. Przyjechało około 300 dzieci. Tak swoją przygodę z „Ziarnem”, sześć lat temu, zaczynał Rafał Kołsut z Radomia. Bardzo się cieszy, że został przyjęty. Teraz ma 13 lat, chodzi do I klasy gimnazjum. Jest najdłużej w programie. Najpierw jako siedmiolatek, jak sam mówi, był przy boku siostry Marioli. Potem prowadził poważne rozmowy z księdzem Ołdakowskim. – Ale długo to nie trwało – wspomina. – Któregoś dnia przyszedł miły pan i miła pani Lidka (wtedy jeszcze nie nazywałem jej ciocią) i powiedzieli, że będę grał w scenkach „Dyzio i Doktorek”. Jak się potem okazało, miłym panem był aktor, pan Józef Mika, którego bardzo lubię – dodaje. Rafał jest zadowolony. Nareszcie mógł o sobie opowiedzieć. Bał się, że nie zdąży. Tej soboty miał najwięcej do nagrania.

Rafał jak rak. Tak przedstawił się na castingu Rafał Kołsut.   Rafał jak rak. Tak przedstawił się na castingu Rafał Kołsut.
A potem zaśpiewał wymyśloną przez siebie piosenkę: „Śmiać się nie warto i płakać nie warto. Jedno co warto: oglądać „Ziarno”. Miał wtedy siedem lat. Teraz jest uczniem I klasy gimnazjum. Mieszka w Radomiu.
fot. TOMASZ WROŃSKI / OFM Cap
Tata Moniki
Na dworze piękne wrześniowe słońce. W pozbawionym okien warszawskim studiu telewizji chyba nikt o tym nie wie. Ranek był dość zimny. Na nagranie kolejnych odcinków „Ziarna” umówili się w sobotę o godzinie dziesiątej. Pierwszy przyjechał ksiądz biskup Antoni z Częstochowy. – Nie chciałem się spóźnić – mówi cicho. Wita serdecznie każdego wchodzącego do studia. Monikę przyprowadził tata. Zostawia tu córkę niemal na cały dzień. Żegnają się na korytarzu, tuż przed wejściem do studia. Podchodzi pani Lidia Lasota, która teraz opiekuje się „Ziarnem”. – To o osiemnastej, dobrze? – tata już wie, o której będzie mógł odebrać córkę. Pan Tshisense, tata Moniki, opowiadał kiedyś w „Ziarnie” o Afryce. Pochodzi z Konga. Do Polski przyjechał na studia. Teraz pracuje w ambasadzie. – Monisiu, trochę zmienił się scenariusz, ale tylko trochę – pani Lidia obejmuje dziewczynkę i razem wchodzą do studia. Dzieci nazywają ją ciocią Lidką. W środku jest już Magda, uczennica II klasy gimnazjum – najstarsza spośród dzieci prowadzących program. Wita wszystkich szerokim uśmiechem. Do Warszawy wyjechała z rodzicami o siódmej rano. Mieszka w Boronowie na Śląsku. Wreszcie pojawiają się chłopcy. Filip i Rafał. Ten ostatni jakiś niewyraźny. – Wyspałeś się? Odpowiada niewyraźne mruczenie. – Wczoraj długo nagrywaliśmy – tłumaczy pani Lidia. Sobota to najlepszy dzień dla dzieci, bo nie muszą się zwalniać z lek cji. Chociaż bywa, że nagrywają też w piątki.

Stepowanie Filipa
Monika i Filip mieszkają w Warszawie. Oboje w podobny sposób trafili do programu. Najpierw byli w „Ziarnie” jako goście. Monika razem z tatą brała udział w programie o Afryce i już została. Filip dwa lata temu pokazywał, jak potrafi świetnie stepować. – Opowiedziałem o sobie – wspomina – zatańczyłem, a po programie siostra Mariola zaproponowała, bym został na stałe. Zaczynał od prowadzenia gry „Ja Jestem”. – Teraz – mówi – jestem szalejącym reporterkiem, który jeździ po Warszawie i robi wywiady z różnymi ciekawymi ludźmi. Doskonale pamięta nagranie pierwszego programu. – Cześć. Nazywam się Filip… – Stop! – przerywał reżyser. – Od początku! Wiedział, że powinien powiedzieć: „Cześć, mam na imię Filip”. To zdanie powtarzał chyba pięć razy. – To wszystko z nerwów – uśmiecha się. – Teraz już się nie boję, bo wiem, że jeśli coś nie wyjdzie, zawsze można powtórzyć. W nagraniu przeszkadza nie tylko pomyłka, ale nawet najmniejszy szmer. Tak jak dzisiaj. Wszyscy byli już gotowi, siedzieli prawie nieruchomo, a reżyser ciągle coś słyszał. – Magda, schowaj łańcuszek! – zawołał w końcu. Magda sprawdziła. Rzeczywiście, krzyżyk ocierał się o mikrofon.

Ziarno jak sie patrzy   Magda, Rafał i Filip fot. PAT Marzenie Magdy
Nareszcie udało się wyciągnąć ze studia Monikę i Magdę. Chwila przerwy. Nagrywają scenę z Dyziem i Doktorkiem. – Dziewczyny, zrobicie coś dla mnie, a właściwie dla Rafała? – ze studia wybiega pani Lidia. – Dobrze, że tu jesteście. Potrzebujemy dwóch identycznych rysunków. Jeden przedstawia zachód, a drugi wschód słońca. Za chwilę na stoliku lądują kredki. Dziewczynki zabierają się do roboty. – To moje spełnione marzenie – mówi Magda i poprawia żółtą kredką wielkie zachodzące słońce. – Bardzo długo musiałam przekonywać rodziców, żeby przyjechali ze mną na casting. Byłam wtedy w piątej klasie. Bardzo wspiera ła mnie starsza siostra. W końcu mama i tata zgodzili się, ale nie bardzo wierzyli w to, że się dostanę. Udało się. Magdę wybrano spośród 200 dzieci. Od tego czasu minęły trzy lata. – Bardzo chciałabym pracować w telewizji, ale wiem, że to trudne – dodaje. – Lubię tu przychodzić – uśmiecha się Monika. – Na przykład dzisiaj podobało mi się, jak malowaliśmy ławkę. Odrapana, zniszczona ławka z parku była potrzebna do rozmowy o VII przykazaniu: „Nie kradnij”. Nawet ksiądz biskup malował, a przy okazji rozmawiał z dziećmi o ważnych sprawach. – Jestem katechetą – mówi biskup. – To dla mnie najlepszy sprawdzian, czy potrafi ę nawiązać kontakt z dziećmi. Biskup Antoni zawsze przyjeżdża z kalendarzem. Nagrania musi dopasować do zajęć. Dzisiaj wszyscy bardzo się starają. Sceny z księdzem biskupem trzeba skończyć wcześniej. Po południu w Częstochowie na jego błogosławieństwo czeka młoda para głuchoniemych.

Lekarstwa Doktorka
W gabinecie Doktorka nagranie ostatniej sceny przed przerwą obiadową. Stoją tu lekarstwa o przedziwnych nazwach. – „Olej do głowy” był potrzebny dzieciom na początku roku szkolnego – tłumaczy Doktorek. – A „Serce tygrysa”? – zastanawia się chwilę. – Potrzebowaliśmy go pewnie do programu o męstwie. Pan Józef, aktor Teatru Syrena i Teatru Małego, lubi pracę z dziećmi. – Są szczere i bardzo żywe – mówi. – Jak Pan sobie radzi z Dyziem? – pytam. – Rafał, czyli telewizyjny Dyzio, jest stworzony do improwizacji, jest nieprzewidywalny. Często obiecuje: „Tak, tak, dobrze”, a robi po swojemu – śmieje się Doktorek. – Jestem na przykład przygotowany do jakiejś scenki według scenariusza, a Rafał mówi zupełnie co innego. Nigdy nie wiadomo, jak to się skończy. Tej soboty miał usprawiedliwienie, bo scenariusz dostał tuż przed nagraniem. Nie było to proste, bo Rafał ciągle zmieniał swoją kwestię, ale i tak świetnie sobie radził, jak twierdzi pani Lidia. Powtórek było tyle, że w pewnej chwili już nawet Doktorkowi się pomyliło. Zamiast: „Pewien dobrotliwy wikary” powiedział: „Pewien dobrotliwy Hilary, chciałem powiedzieć, wikary…”. Mimo zmęczenia, wszyscy wybuchnęli śmiechem. – Zostawcie to! Zostawcie! – najgłośniej wołał Rafał. Jeśli jesteście ciekawi, czy pomyłkę Doktorka wprowadzono do scenariusza, oglądajcie „Ziarno” 25 października o godz. 8.40.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.