Każdy ma swój biegun

Katarzyna Migdoł-Rogóż

|

MGN 06/2004

publikacja 01.04.2012 16:31

Ma piętnaście lat i już na piechotę zdobył Biegun Północny. Janek Mela jest nie tylko najmłodszym człowiekiem, ale także pierwszym niepełnosprawnym, który tego dokonał.

Każdy ma swój biegun   Janek Mela PRZERWANE WAKACJE
To miały być piękne wakacje. Jednak pod koniec lipca 2002 roku Janek miał wypadek. W czasie burzy schował się do stacji transformatorowej. Został bardzo ciężko poparzony prądem. Trafił do szpitala. Lekarze musieli amputować mu prawą rękę poniżej łokcia i lewą nogę poniżej kolana. – Kiedy Jaś patrzył na siebie i nie widział nogi ani ręki, po prostu się załamał – opowiada tata chłopca, pan Bogdan Mela. Wyprawa Jasia na Biegun rozpoczęła się właśnie w szpitalu. Musiał zmierzyć się z tą trudną dla siebie sytuacją, nauczyć się chodzić bez nogi. Rodzice i przyjaciele postanowili mu pomóc. – Pomyśleliśmy, że dobrze wpłynąłby na Ja sia kontakt z kimś, kto robi coś trudnego, kto wiele osiągnął – wspominają. Kiedyś poznali Marka Kamińskiego. Ten wielki polarnik i podróżnik bardzo chciał pomóc chłopcu. Właściwie to w jego głowie zrodziła się idea wyprawy na Biegun. Jasiek nie uwierzył, że taka wyprawa mogłaby się udać. Myślał, że to jakiś żart.

DŁUGA DROGA
Wspólny cel zbliżył do siebie Jasia i Marka. Kamiński wiedział, że jeśli chłopak pokona trudy treningu, a potem wyprawy, już nigdy nie zwątpi we własne siły. Rozpoczął się długi okres przygotowań. Trwał ponad rok. Najpierw nauka chodzenia na protezie i przystosowania się do codziennych warunków. Potem trening, który pozwoliłby chłopcu poradzić sobie ze zmęczeniem i stresem. Pierwszy poważny sprawdzian Jasiek zdał celująco. Przez trzy minuty przebywał w specjalnej komorze kriogenicznej, w temperaturze minus 120-140 stopni C. Przyszła też kolej na basen. Marek Kamiński i Jasiu wskakiwali do niego z nartami i w pełnym rynsztunku. Może człowiek z nartami i w kombinezonie śmiesznie wygląda w basenie, ale takie ćwiczenia były konieczne.

Droga na Biegun prowadzi po zamarzniętym Morzu Arktycznym, a więc była to sucha zaprawa na wypadek, gdyby załamał się pod nimi lód. Przeszli jeszcze wiele różnych prób i ćwiczeń. Byli w Norwegii, aby w tamtejszych górach, na płaskowyżu Hardangevidda, zasmakować polarnych warunków. Jaś oswajał się ze sobą i swoim ciałem. Wiedział o swoich ograniczeniach, ale także poznał swoje mocne strony. Przełamując pewne bariery, posunął się dalej niż tego wymagały ćwiczenia. Osiągnął wynik wyczynowca. Przez cały czas przygotowań był optymistycznie nastawiony do całej wyprawy. – Jeśli nie dojdę, to nie będzie tragedii – twierdził. – Tak naprawdę nie liczy się Biegun jako miejsce na ziemi, ale przekraczanie granic. Każdy powinien mieć swój biegun i do niego dążyć – z dumą opowiadał młody podróżnik.

Każdy ma swój biegun   Członkowie wyprawy: od lewej Marek Kamiński, Jasiu Mela, przewodnik Wojtek Moskal i operator filmowy Wojtek Ostrowski. DLA TAKICH CHWIL WARTO ŻYĆ
Podróż marzeń rozpoczęła się 4 kwietnia. Razem z Jasiem i Markiem Kamińskim do boju ruszyli jeszcze Wojtek Moskal – przewodnik i Wojtek Ostrowski – operator filmowy. Czwórka wspaniałych okazała się zgranym zespołem. Po tygodniu aklimatyzacji na Spitsbergenie wyprawa znalazła się na dryfującej stacji „Borneo”. Od Bieguna dzieliło ich 70 kilometrów marszu. Ostatecznie przeszli ponad 100 kilometrów. Silny dryf cofał ich w przeciwnym kierunku. Jaś zastanawiał się czy dotrą na Biegun. Technika, sprzęt i ludzie byli po jego stronie. Niestety pogoda nie chciała. Nastąpiło tak silne jej załamanie, jakiego dawno nie było w tym rejonie. Porywisty wiatr i ciągłe opady śniegu sprawiały, że osiągnięcie celu stanęło pod wielkim znakiem zapytania. W tym samym czasie zaginął przyjaciel Marka Kamińskiego, Adam Kieres, który prowadził swoją wyprawę. – Cały ten marsz to nie przelewki. Nie łatwo jest przetrwać. Są szczeliny z otwartą wodą, które musimy obchodzić – relacjonował Marek. Ciągle napotykali przeszkody. I zamiast zbliżać się do upragnionego miejsca, wciąż się oddalali. Miejscami lód był tak cienki, że groził załamaniem. A pod nimi trzy tysiące metrów głębokości. Za to krajobraz jak z bajki o Królowej Śniegu.

TAKA MAŁA ZASPA
I nagle przestało wiać, zrobiło się pięknie i w miarę ciepło. Biegun wreszcie zapraszał ich do siebie. Dotarli do niego po południu. Jaś był bardzo zdziwiony tym, że Biegun nie wygląda niezwykle. – Jest tylko trochę bardziej płasko niż wszędzie indziej. Wypada na jednej małej zaspie, jakich w Arktyce są miliony – stwierdził. Tyle się namęczyli i tak narażali życie, aby dojść do takiej małej zaspy. Mimo małego rozczarowania Jaś poczuł się lepiej. Serce zaczęło bić spokojniej. – Marzę teraz tylko o tym, żeby się wykąpać, zjeść pizzę i napić się coli – powiedział. Po powrocie na Spitsbergen i to marzenie się spełniło. Wyprawa prowadziła także projekt badawczy. Uczestnicy zbierali próbki wody morskiej ze szczelin i kanałów lodowych. Jednak wszyscy zgodnie podkreślali, że szli na inny biegun, zbierając pieniądze na dobre protezy dla dzieci. Dziś już wiadomo, że doszli bardzo daleko. Zwycięzcy Bieguna podzielili się radością z osobą, którą bardzo cenią i kochają. Przesłali telegram do Ojca Świętego. Napisali: „Niech nasza obecność na Biegunie będzie znakiem nadziei dla każdej osoby, także chorej i niepełnosprawnej, niech będzie zachętą do niesienia solidarnej pomocy tym, którzy tej pomocy najbardziej potrzebują”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.