Trudno nie wierzyć w nic

Katarzyna Migdoł-Rogóż

|

MGN 06/2004

publikacja 01.04.2012 16:02

Rozmowa z Adamem Nowakiem, liderem zespołu „Raz Dwa Trzy”

Trudno nie wierzyć w nic fot. HENRYK PRZONDZIONO

– Nazywano Pana kiedyś buntownikiem, dlaczego?
– To był raczej bunt wewnętrzny. Niby byłem sobą, a tak naprawdę udawałem. Nie potrafiłem nawet ujawniać swoich uczuć.

– Przeciwko czemu Pan tak się buntował?
– Nie odpowiadało mi, że świat jest, jaki jest. Że nie mogę go przystosować do moich potrzeb i warunków.

– I dlatego postanowił Pan o tym śpiewać?
– Ponad wszystko chciałem być kelnerem. I przez pewien czas nawet nim byłem. Chciałem zrobić na złość rodzicom, którzy mieli różne pomysły na moje życie. Po jakimś czasie praca kelnera zaczęła mnie męczyć i zostałem artystą. Ja po prostu szukałem właściwego zajęcia. Na szczęście rodzice w którymś momencie powiedzieli, że mam żyć tak, jak chcę. Teraz też, co jakiś czas, zaskakuję ich czymś nowym. Nie mają i nie mieli ze mną łatwo.

– Na stronie internetowej zespołu napisane jest, że nie do końca lubi Pan siebie za rzeczy, które Pan zrobił w życiu. Czego Pan się wstydzi?
– Tego nie mogę powiedzieć. Chwalenie się złymi uczynkami nie ma większego sensu. Ważniejsze są wnioski, które z tych doświadczeń się wyciąga. Ważniejsze jest to, co jest teraz.

– Jak to się stało, że wrócił Pan do Boga, do Kościoła?
– To nie był piorun sycylijski ani jakieś przełomowe wydarzenie. To był dość powolny i trudny proces. Wymagał poznania własnych słabości. To się stało, kiedy miałem 28, 29 lat, czyli jakieś dwanaście lat temu. Na początku nawet trudno mi było zauważyć zmiany.

– Jakie było to życie bez Boga?
– Bardzo przyjemne. Niebezpiecznie przyjemne. Wróciłem do Boga, żeby nie umrzeć.

– Teraz śpiewa Pan: „Trudno nie wierzyć w nic”…
– To fatalny stan, kiedy się w nic nie wierzy. Nie zmuszam nikogo do wiary w Boga. Namawiam do wiary w ogóle. Zostawiam decyzję temu, kto wybiera.

– W wielu tekstach pisze Pan o Bogu.
– Tak naprawdę piszę o moich słabościach i o tym, że nie zawsze jestem dobrym chrześcijaninem. Jestem słaby i psuję Panu Bogu „zabawę” ze mną. A chciałbym wypełniać Jego wolę jak najlepiej.

– Czy koledzy nie mają do Pana żalu o to, że pisze Pan takie teksty?
– W kilku rozmowach zwracali mi uwagę na to, że może rzeczywiście są one zbyt religijne. Ale wtedy prosiłem ich o zaufanie.

– Jak koledzy z zespołu zareagowali na Pana przemianę duchową?
– Oni nie byli jej świadkami. Działo się to wcześniej. Ale miałem taki moment, kiedy próbowałem wszystkich nawracać i narzucać kolegom wiarę. Bardzo się wtedy kłóciliśmy. Na siłę chciałem narzucić im swój sposób myślenia i dojścia do Boga. Człowiek musi wybrać sam. Jestem przekonany, że do wiary nie można nikogo zmusić, bo osiąga się odwrotny efekt. Zastosowałem natomiast coś w rodzaju „utajnienia” wiary. Nie mówię, skąd mam tą siłę. Ludzie sami chcą się tego dowiedzieć. Jest w tym trochę sprytu, ale każda metoda jest dobra.

– Czym dla Pana jest rodzina?
– Rodzina jest dla mnie „trampoliną”. Wracając do niej dostaję wszystko, czego potrzebuję. Miłość, ciepło, zrozumienie, spokój. Jednego, czego nie mogę zrobić w domu, to porządnie się wyspać. Przy czwórce dzieci zdarzają się sytuacje trudne do ogarnięcia i nie mogę powiedzieć, że teraz kładę się i śpię. Mogę na przykład negocjować ze starszą córką, że teraz ona zajmie się Stasiem, a ja na chwilę przymykam oko. Jednak za chwilę i tak jest hałas…

– Kto jest dla Pana autorytetem?
– Każda osoba, która mówi słowa płynące z serca. Nie padnie tutaj żadne ważne nazwisko. Codziennie spotykamy ludzi, niekoniecznie znanych przez cały świat, którzy mówią genialne rzeczy.

– Czy jest takie zdarzenie, z którego się Pan dzisiaj śmieje, kiedy się Panu przypomni?
– Na początku naszej drogi artystycznej, tuż przed jednym koncertem wylałem na spodnie potrawę. Co było robić? Pożyczyłem spodnie od kolegi, który nie występuje z nami na scenie. Były mi trochę za ciasne. Mam taki zwyczaj, że kiedy wychodzę na scenę, bardzo głęboko się kłaniam. I w pierwszej sekundzie mojego wyjścia, kiedy się ukłoniłem, pękły mi spodnie. Przez cały koncert zastanawiałem się, jak odwracać się do publiczności, żeby nikt tego nie zauważył. Śpiewając każdą piosenkę przypominałem sobie, że mam wielką dziurę na tyłku. To było straszne. Dziś mnie to śmieszy. Oczywiście koncert odbył się do końca. Ale tylko przodem do publiczności.

– O czym Pan marzy?
– Kiedy piszę piosenkę, chciałbym napisać ją tak, żeby składała się z bardzo prostych słów, które jednak wiele znaczą. Żeby nie można ich było zapomnieć. Jeśli mi się to uda, będę bardzo szczęśliwy.

– Co należy zrobić, żeby być zadowolonym z życia?
– Jedyną receptą jest bezgranicznie zaufać Panu Bogu. Musimy zaakceptować Jego decyzję i zrezygnować ze swoich planów. Jeśli się otworzymy na Boga, to On potrafi bardzo wyraźnie działać w naszym życiu. Nie jesteśmy od oceniania, ale od akceptowania pomysłów Pana Boga.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.