Polka bez zarzutu

Gabriela Szulik

|

MGN 02/2004

publikacja 26.03.2012 21:12

Rozmowa z księżną Marią Krystyną Habsburg

Polka bez zarzutu Księżną Maria Krystyna Habsburg fot. PAWEŁ SOWA / AGENCJA GAZETA

– Księżno, czy tak należy zwracać się do Księżnej?
– Po tacie powinnam być arcyksiężniczką, ale rodzice powiedzieli, że nie. Więc w domu byłam panną Krysią, a teraz jestem panią Krysią, bo jestem starą panią.

– W takim razie zamiast księżno powiem pani Krystyno. Jak Pani, pochodząca z jednego z największych rodów europejskich, znalazła się w Polsce?
– Habsburgowie mają cztery linie: cesarską, toskańską, śląsko-cieszyńską, czyli polską i węgierską. Mój dziadek, który pochodził z linii polskiej, dostał dobra żywieckie. Dziadziowi i babci bardzo spodobało się w Polsce, polubili mieszkańców Żywca. Dziadek nauczył się mówić po polsku, ale chyba nie za dobrze, bo czytałam listy, które pisał i postawiłabym mu stopień niedostateczny. Tyle tam błędów było.

– A mama? Była przecież Szwedką.
– Tak, była Szwedką, ale bardzo pielęgnowała polskość i szanowała Polaków.Stąd ta wielka moja miłość. Widać ziarno padło na urodzajną glebę, bo ja zawsze byłam wielką patriotką. Moim ulubionym bohaterem był Tadeusz Kościuszko i wszystko co polskie. Niemieckiego nauczyłam się dopiero w gimnazjum!

– Nie lubiła Pani niemieckiego?
– Niemiec zawsze był dla nas wrogiem.Najważniejsza była wierność Polsce i Kościołowi. W czasie II wojny światowej ojciec siedział 2,5 roku w więzieniu w Cieszynie. Bez wyroku, w pojedynczej celi. Podpisz volkslistę, mówili,to cię wypuścimy.

– Podpisał?
– A gdzie tam! Jestem oficerem polskim, powtarzał, i nim pozostanę.

– Tak kochaliście Polskę, a jednak wyjechaliście stąd.
– Po II wojnie światowej początkowo było dobrze w Polsce, ale potem nastały stalinowskie czasy i było coraz gorzej.W końcu, w 1951 roku, postanowiliśmy wyjechać. Ojciec był już wtedy bardzo ciężko chory. Leczył się w Szwecji.

– Czy nie żal było Pani opuszczać Polski?
– Dla mnie to była czarna rozpacz. Wiedziałam, że nie ma powrotu. Miałam wtedy 28 lat. Władze komunistyczne wszystko nam zabrały. Nie mieliśmy niczego. Nie było z czego żyć. Straciliśmy wszystko. Musiałam przerwać studia medyczne, a siostra gimnazjum. Do pudełka zabrałam ziemię polską, ale pudełko po drodze gdzieś się rozleciało.

– Nie mieliście kłopotu z wyjazdem?
– Przyjechałyśmy na lotnisko Okęcie. Bezpieka stała i sprawdzała wszystko. Sprawdzili walizkę matki – była w porządku, siostry też. Gdy funkcjonariusz doszedł do mojej tekturowej walizki, otwarł ją i wyciągnął dużą pomarańczową kopertę. – Skoro ma zamiar wrócić do kraju, dlaczego zabiera swoje dokumenty?! – zapytał ostro. Zrobiłam się czerwona jak burak. Wiedziałam przecież, że nie wrócę. On zaczął krzyczeć i nakazał rewizję osobistą. Metryka chrztu, bierzmowania, świadectwa szkolne – wszystko zabrał. Straszne uczucie. Na szczęście przez ambasadę szwedzką dokumenty do mnie dotarły.

– Czy wtedy myślała Pani, że kiedyś wróci do Polski?
– Nigdy nie myślałam, że padnie „żelazna kurtyna”. Nie spodziewałam się, że w Polsce może się tyle zmienić. Kiedy to się stało, od razu wygrzebałam dokumenty. Na wszystkich było napisane: Polnisch, Polnisch, Polnisch (czyt. polnisz znaczy Polka). Świadectwo moralności,świadectwo przynależności, świadectwo, że zachowałam wierność Polsce. O, proszę, niech pani zobaczy. To jest bardzo ważne: 1946 rok – Maria Krystyna Habsburg zamieszkała w Żywcu nie figuruje w wykazach Niemców (…). Podczas okupacji niemieckiej jako Polka zachowywała się bez zarzutu.

– Co Pani zrobiła z tymi dokumentami?
– Posłałam je do Warszawy i dostałam pierwszy w swoim życiu piękny, bordowy, polski paszport. Jestem z tego strasznie dumna. Nie jestem już bezpaństwowcem. Przedtem, jeśli chciałam pojechać choćby tylko do Lourdes, musiałam pisać listy do Rzymu i do Paryża, i wypełniać bardzo dużo formularzy.

– Wróćmy do Pani dzieciństwa. Czy dzieci arcyksięcia miały dyscyplinę w domu?
– O, jeszcze jaką! Kiedy był gong na obiad czy kolację, musieliśmy być na dole przed rodzicami. Posłuszeństwo i porządek! To było bardzo ważne. Starszym osobom nie wolno było robić uwag. Kiedyś zabrano mnie do Poznania. Tam był taki bardzo ponury dworek Czartoryskich.Któregoś wieczora Bunia Czartoryska modliła się o nawrócenie Hitlera, a ja wyrwałam się jak Filip z konopi i zapytałam, dlaczego się za niego modli. Równie dobrze mogłaby się modlić o nawrócenie diabła, a to przecież niemożliwe.

– Czyli figle też się zdarzały?
– Najwięcej robiliśmy ich starszemu bratu. On miał apartament na końcu zamku.Kiedy tylko była okazja, biegliśmy tam i okładaliśmy go poduszkami. Kiedyś świsnęliśmy Kaziowi papierosy, ale były niedobre i to się już więcej nie powtórzyło. Najgorszy figiel zrobiliśmy mu raz, jak przyjechał z Krakowa. Elegancko ubrany wybrał się na kajaki, a my…wrzuciliśmy go do wody. Jak on wyglądał! Nigdy na nas nie doniósł. Taki był dobry. Gdy przyjechałam do Krakowa, to pół sklepu u Wedla mi kupił. A niewolno mi było jeść cukierków. Najwięcej wydawałam zawsze na ulubione krówki. Tylko brat był doskonałym finansistą i umiał pomnażać swój kapitał.

– Nikt nie sprawdzał, na co dzieci wydają pieniądze?
– Sprawdzali! Mieliśmy książeczkę i trzeba było pisać. Tego dnia, o takiej porze kupiłam to i to. Potem podsumować i pokazać. Jestem przyzwyczajona do oszczędności. Kieszonkowe dostawaliśmy w monetach. Dwa lub pięć złotych. Jak się dobrze zdało egzaminy, dostawało się banknocik.

– Chyba mało kto w tamtych czasach dostawał kieszonkowe…
– Rodzice dawali i uczyli nas dzielić się z innymi. Bardzo pomagali biednym. Nie żyło się wtedy ludziom łatwo. Dzieci nie mogły chodzić do szkoły, bo nie miały butów. Powiedziano nam, że moglibyśmy też coś zrobić dla biednych.To z kieszonkowego kupiliśmy jednej rodzinie kozę za 12 złotych.

– Czy ma Pani jakieś wyjątkowe wspomnienie z zamku żywieckiego?
– Mieliśmy kaplicę domową z Najświętszym Sakramentem – to był przywilej Habsburgów. Msze odprawiał często książę metropolita krakowski Adam Stefan Sapieha. W pokoju dziecinnym mieliśmy ołtarzyk, chyba z Matką Bożą z Lourdes. Tam się odmawiało pacierz. W czasie wojny kaplica została przerobiona na pijalnię piwa. Raz jeden z oficerów niemieckich pijąc piwo spoglądał na sufit. W pewnej chwili zapytał: „Co tu było za Habsburgów?” Kiedy usłyszał, że kaplica, postawił kufel i wyszedł.

– Czy to prawda, że chciała Pani zostać zakonnicą?
– Chciałam być misjonarką. W czasie studiów zachorowałam na szkarlatynę. Do czytania nie miałam nic. Na stoliku leżało jedynie Pismo Święte. Wzięłam więc i zaczęłam czytać. Akurat o bogatym młodzieńcu. Jezus chciał, by chłopak poszedł za Nim, ale on nie umiał zostawić swojego bogactwa. Pan Jezus odszedł smutny. Pomyślałam, że zajmę miejsce tego młodzieńca i zostanę misjonarką. Ale chciałam być też lekarzem. I był problem. Brat Kazio powiedział mi, że można to pogodzić. Przed wstąpieniem do klasztoru potrzebne były badania lekarskie. „Pani jest chora na gruźlicę płuc” – usłyszałam. Mama sprzedała jakiś naszyjnik i wysłali mnie na leczenie do Szwajcarii. I już tam zostałam.

– A serce zostało w Polsce…
– To prawda. Na obczyźnie zawsze czułam się źle. Szkoda, że rodzice nie doczekali wolnej Polski. Są pochowani w Szwecji. Brat też tam będzie pochowany. Ja zawsze chciałam być pochowana w Polsce. Może się uda w krypcie w Żywcu, gdzie jest braciszek i dziadkowie?

Księżna Maria Krystyna pochodzi z jednego z najpotężniejszych rodów europejskich, którego korzenie mają ponad 700 lat. Habsburgowie panowali prawie w całej Europie. Byli królami i cesarzami w Niemczech, Hiszpanii, Czechach, Austrii i na Węgrzech. Poddanym ostatniego cesarza austriackiego Karola I, który panował w latach 1916-1918, był między innymi ojciec Karola Wojtyły. Księżna Maria Krystyna urodziła się na zamku w Żywcu w 1923 roku. Po długim wygnaniu wróciła do Polski w marcu 2003 roku. – Wracam po tylu latach emigracji. Zawsze czekałam na ten moment – powiedziała wzruszona.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.