Dobrze zgrani

Jan Głąbiński

|

MGN 03/2012

publikacja 19.04.2012 10:25

Dźwięk góralskich skrzypiec kołysał ich do snu. Przygrywał tata Władysław. Dziś cała rodzina swoimi występami zachwyca publiczność na całym świecie.

Dobrze zgrani Henryk Przondziono/GN

W rodzinnym domu Trebuni-Tutków w Białym Dunajcu od zawsze muzykowano. Od rana do wieczora. – W jednej izbie spaliśmy, w drugiej trwały koncerty do białego rana. Podobno nam to w ogóle nie przeszkadzało – śmieje się Jasiek Trebunia, najmłodszy z rodzeństwa najbardziej rozpoznawalnego góralskiego zespołu.

Dla góralskiego papieża
Występowali na scenie od małego. Najpierw w domu, potem przed prawdziwą publicznością. Cała trójka: Krzysztof, Ania i Jasiek chodzili do Szkoły Muzycznej w Poroninie. Najstarszy z rodzeństwa, Krzysztof, uczył młodszych. – Grał na gitarze i akordeonie, a ja śpiewałam drugim głosem – uśmiecha się Ania.
Zaczynali jako rodzinna kapela góralska. Dziś są zespołem góralskim koncertującym na światowych festiwalach muzyki ludowej.
Wśród publiczności zasiadały różne osobistości. – Najbardziej wzruszający był krótki koncert przed Janem Pawłem II na Placu św. Piotra – wspominają. – Zagraliśmy kilka utworów, a potem rozmawialiśmy z papieżem – dodaje pan Władysław.
W zeszłym roku, z okazji beatyfikacji Jana Pawła II wydali pierwszą płytę live, czyli na żywo. – Jan Paweł II powiedział kiedyś, że był góralskim biskupem i kardynałem, a potem został góralskim papieżem – przypomina Krzysztof, autor muzyki i tekstów na tej płycie. – Stąd pomysł na tę płytę: „Nuty Wielkiego Pasterza”– tłumaczy.

Kapryśna koza
Od ojca Krzysztof nauczył się grać na kozie, czyli podhalańskich dudach. – Wisiały w izbie, gdzie spaliśmy – opowiada. – Bardzo się ich bałem, bo przypominały kozę. Z drewna miały wyrzeźbioną głowę i rogi. Kiedy na nią patrzyłem, oblatywał mnie strach – śmieje się. – Dziś też się boję. Ale dlatego, że koza to najbardziej kapryśny instrument, jaki znam. W każdej chwili może się rozstroić. Tylko mój pradziadek Stanisław Budz-Mróz nie miał z kozą problemów. Był najbardziej znanym dudziarzem na Podhalu. Nawet Jan Kasprowicz, znany poeta, napisał o nim wiersz, który zatytułował „Kobziarz Mróz”.
Instrumenty, na których od pokoleń grają Trebunie-Tutki wyróżniają ich od innych podobnych zespołów na całym świecie. – Nasze dudy, trombity i fujary zawsze zadziwiają – opowiadają. – Choćby w Japonii, czy ostatnio w Emiratach Arabskich. Trudno się dziwić, bo na przykład za pomocą długich, wąskich drewnianych trombit porozumiewali się bacowie z juhasami na tatrzańskich halach. Dźwięk trombity oznaczał m.in. czas na modlitwę.

Przebite dudy
Kiedyś „Trebunie-Tutki grali koncert w ambasadzie polskiej w Oslo w Szwecji. Pan Władysław, nestor zespołu, miał zagrać na dudach. – Kiedy wziąłem instrument i próbowałem na nim zagrać, jakoś mi nie wychodziło – opowiada. – Dmucham, dmucham, a tu… cisza. Odłożyłem dudy i zacząłem grać na gęślikach (małych skrzypkach), trochę zatańczyłem i jakoś uratowałem występ – śmieje się. – Po latach okazało się, że to koleżanki z zespołu regionalnego przebiły dudy i uchodziło z nich powietrze. Dlaczego to zrobiły? Jak to dziewczęta, dla psoty! – A może chciały sobie ulżyć? – zastanawia się. – Bo niełatwo śpiewać w tonacji kozy.
W 1991 r. w rodzinnym domu Trebuniów-Tutków pojawili się muzycy z… Jamajki, zespół Twinkle Brothers. Z nimi i z Pawłem Kukizem nagrali ścieżkę dźwiękową do filmu pt. „Girl Guide”. – Od tego wspólnego muzykowania zaczęliśmy eksperymentować – mówi Krzysztof. – Ale zawsze trzymamy się tradycyjnej, góralskiej muzyki w najlepszym wydaniu – dodaje.

Obrazy w McDonaldzie
Rodzina Trebuniów-Tutków, to nie tylko koncerty. Krzysztof jest architektem i nauczycielem muzyki, Ania artystą grafikiem, Jan projektuje góralską modę. A ich ojciec, pan Władysław ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Jego obrazy, tkaniny i witraże można zobaczyć w podhalańskich kościołach, w galeriach, góralskich domach, a nawet w zakopiańskim McDonaldzie. Pan Władysław wciąż maluje. Bo z powodu choroby z zespołem już nie występuje.
Ze wszystkich koncertów kapeli rodzinnej, najmłodszy Jasiek najbardziej nosi w sercu ten w Kościelisku. – Wtedy ostatni raz grał z nami tata – dodaje wzruszony.
– Mąż jest najlepszym dyrygentem rodzinnej orkiestry – mówi pani Zofia Trebunia-Tutka. – Nieraz pomysły przychodzą mu w nocy. Bierze wtedy skrzypce, albo siada przy sztaludze. – W naszej rodzinnej orkiestrze najważniejsze nie są instrumenty, ale odpowiednie wychowanie dzieci i wnuków – dodaje pani Zofia. – Jestem z nich bardzo dumna.

 

Więcej informacji o zespole „Trebunie-Tutki” na stronie: www.trebunie.pl.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.