Józef Mika

Żywe jest słowo Boże, skuteczne, i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny (Hbr 4,12)

|

MGN 01/2012

publikacja 15.12.2011 08:30

Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić. (Mt 10,17-22)

Józef Mika Józef Mika
reżyser telewizyjnego programu „Ziarno”
Jakub Szymczuk/GN

Ta historia zdarzyła się naprawdę. W Teatrze Nowym w Warszawie przygotowywaliśmy premierę „Komedii pasterskiej” Morsztyna. Reżyserem spektaklu i równocześnie dyrektorem teatru był Adam Hanuszkiewicz. Grałem rolę pasterza, który widział jak wilki chciały rozszarpać innego pastuszka. Ten ratując się przed wilkami skoczył ze skały w przepaść. Biegłem więc do wioski, by opowiedzieć wszystkim, że stało się coś strasznego! Tekst był napisany bardzo trudnym  językiem. Dużo nad nim pracowałem, ale ciągle miałem problemy i z tekstem, i z jego przekazaniem. Słowem, Hanuszkiewicz ciągle nie był zadowolony.
W dzień premiery poszedłem pieszo do teatru. Z placu Trzech Krzyży, gdzie mieszkam, ulicą Mokotowską do Placu Zbawiciela. Przed ważnymi sprawami zawsze wstępuję na krótką modlitwę do kościoła. Tak zrobiłem i tym razem. Na Placu Zbawiciela jest piękny duży kościół. Akurat ktoś ćwiczył na organach i powtarzał ciągle tę sam fragment. Prawdopodobnie po to, żeby się go dobrze nauczyć. Pomyślałem, że ma problem podobny do mojego. I wtedy opanował mnie jakiś wewnętrzny spokój. Przecież każdy ma jakiś problem i musi się z nim zmierzyć. Jeśli nawet się pomylę i dzisiaj pójdzie mi źle, to trudno. Świat się przecież nie zawali! Gdybym był chirurgiem i przeprowadził nieudaną operację, to byłby większy problem. Jestem dobrze przygotowany, wiem, co mam powiedzieć! Jeśli nawet się pomylę, opowiem resztę własnymi słowami. To, że w wierszu nie będzie oświeceniowych rymów i rytmu, że poginą być może wspaniałe Morsztynowe frazy i jego piękny język, to trudno! Co ma być, to będzie.
Kiedy w przedstawieniu przyszedł moment, w którym jeden z pasterzy rzuca się ze skały, mnie jakby skrzydła wyrosły. Biegłem szybko do wioski i zacząłem opowiadać, co się stało. Łzy napłynęły mi do oczu, i ani razu się nie pomyliłem. Czułem się tak, jakby naprawdę mój kolega zginął a ja muszę o tym opowiedzieć. Wyszło wspaniale! Hanuszkiewicz po spektaklu mi gratulował. Był bardzo zadowolony. Nie spodziewał się takiego efektu (z tymi łzami). Udało się!

Czasami nie warto się za bardzo spinać i denerwować, bo trema i nerwy nie pozwalają nam wydobyć prawdziwych umiejętności.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.