nasze media Mały Gość 04/2024

Iza Paszkowska

|

MGN 02/2007

dodane 05.01.2007 13:28

Ta wariatka, miłość

W piątej klasie Ewa zauważyła chłopca. Na każdej przerwie był w pobliżu. Dowiedziała się, że jest dwa lata starszy i że nazywa się Staś.

To było 40 lat temu. Dzisiaj Ewa i Stanisław są małżeństwem. Jedna z ich córek, Marta, kiedy była w czwartej klasie szkoły podstawowej, w konkursie literackim wybrała temat: „Tylko miłość, wariatka, ta sama”. Napisała o swoich rodzicach. O ich pierwszej i jedynej miłości.

Delikatna obecność
Ewa kładzie przede mną nagrodzoną osiem lat temu pracę swej młodszej córki Marty. Czytam: „W piątej klasie Ewa zwróciła uwagę na chłopca, który na każdej przerwie był w pobliżu. Nic nie mówił, tylko ją obserwował. Kiedy przyjrzała mu się uważnie, stwierdziła, że jest dużo wyższy od innych kolegów, nieśmiały i dwa lata starszy”. Przez pół roku 12-latka i 14-latek spoglądali tylko na siebie z daleka. To im zupełnie wystarczało. Minęło 40 lat. Siedzimy razem w ich niewielkiej kuchni: Ewa, jej mąż i ich dwie córki. Czy Staś powiedział wtedy Ewie o swoich uczuciach? Czy prosił o chodzenie? – Gdzie tam! – śmieją się oboje. Staś po prostu czuł, że musi być wszędzie tam, gdzie ta niezwykła, dwa lata młodsza brunetka, wzorowa uczennica, chętnie biorąca udział w zajęciach sportowych, zaangażowana w harcerstwo. Ewa dostrzegała obecność Stasia, ale nawet nie zastanawiała się, co zrobić, by dać mu to poznać, by dać mu do zrozumienia, że wie...

Niekończące się rozmowy
Okazją do bliższego poznania stały się zajęcia Szkolnego Koła Sportowego. Ewa i Stanisław nie pamiętają już dzisiaj, czy dziewczyny i chłopcy mieli treningi w tym samym czasie, czy też on starał się na nią czekać. On grał w piłkę ręczną, ona trenowała biegi i skoki. Grupy dziewczyn i chłopców dopingowały siebie wzajemnie podczas meczów lub zawodów. Kiedyś podał jej swój zegarek. – Przypilnuj mi – poprosił. Jeszcze dzisiaj uśmiechają się na wspomnienie tej chwili. Gdy Ewa wracała do domu, zauważyła, że Staś idzie za nią. Okazało się, że... mieszkają na tej samej ulicy! To był początek przyjaźni. Całe godziny spędzali razem na różnych zajęciach, głównie sportowych. A potem jak najdłuższą drogą wracali. – To nie było chodzenie – zastrzegają się – przecież tylko szliśmy w kierunku swoich domów. On znał jej rozkład dnia. Gdziekolwiek wychodziła, sylwetka Stasia majaczyła Ewie w oddali. Potem zaczęły się wspólne spacery z psem, wyjścia całą grupą na lodowisko, wyprawy rowerowe. – Nie było mowy, by Staś odwiedzał mnie w domu – wspomina Ewa. – Szukałem tylko pretekstów, by coś oddać, pożyczyć, zapytać – dodaje jej mąż. Kiedyś w dniu swoich imienin Ewa pokazała Stasiowi przez okno, że wyjdzie o 15.00. Chłopak zrozumiał, że ma czekać 15 minut. Sterczał cierpliwie pod oknem kilka godzin. – Dopiero przed wojskiem, gdy miałem 19 lat, zacząłem przesiadywać w domu przyszłej narzeczonej – wspomina Stanisław.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..