nasze media Mały Gość 04/2024

Joanna Kucharczak

|

MGN 10/2007

dodane 18.09.2007 11:25

Czterech w piątkę

Rozmowa z Michałem Sikorskim z Grupy MoCarta

Wszyscy macie ksywy?
– Mamy 50 procent ksyw w zespole. Ja jestem „Mądruś”, a Paweł jest „Misiek”. Wielu ludzi myśli, że Bolek to przezwisko.

„Mądruś” podobno odpowie na każde pytanie?
– Tak, szczególnie na te, o których nie mam pojęcia (śmiech).

Co trzeba jeść, żeby mieć dobre kabaretowe pomysły?
– Naszą ulubioną potrawą jest serniczek, który kupujemy w barku zaprzyjaźnionego Domu Kultury w przerwie naszych GrupoMoCartowskich prób. Może dzięki niemu powstają niektóre nasze pomysły :-)

Mieliście koncert, na którym nikt się nie uśmiechnął?
– Na Węgrzech graliśmy dla firmy, a to są koncerty trudniejsze, bo publiczność czasem nie jest w nastroju koncertowym. Zauważyliśmy, że między naszymi występami wychodził na scenę jakiś człowiek i mówił coś – jak zrozumieliśmy – wierszem. Zapytaliśmy tłumaczkę, co on recytuje. Okazało się, że to poezja o tragicznych losach powstańców z II wojny światowej. Ale jak wychodziliśmy, to wielu nas chwaliło. Przypomina mi to anegdotę z życia kabaretu „Elita”. Kiedyś podczas gry zauważyli w pierwszym rzędzie faceta, który siedział z miną: „Boże, kiedy to się wreszcie skończy”. Po występie ten facet przychodzi do ich garderoby i mówi: „Panowie, jeszcze nigdy się tak nie ubawiłem jak dzisiaj”. Takie rzeczy się zdarzają.

W jakim wieku chwyciliście za instrumenty?
– Filip w wieku lat pięciu, Bolek jako sześciolatek, a ja z Pawłem jako siedmiolatki.

Mieliście uwagi w dzienniczku za rozśmieszanie klasy?
– Niestety, nie były to uwagi typu: „Filip rozwija na lekcji swe zdolności kabaretowe, proszę coś z tym zrobić”. Choć nauczyciele podchodzili przychylnie do naszych wygłupów, to uwagi były typowe: „Filip przeszkadza na lekcji”. I już.

Czy mieliście jakieś wpadki podczas koncertów?
– Takie śmiertelne? (śmiech) Kiedyś graliśmy utwór z pagerem. Czy ktoś jeszcze teraz wie, co to był pager? To było urządzenie, które wysyłało esemesy i charakterystycznie pikało. Graliśmy „Marsza Radetzkiego” na pager i kwartet smyczkowy. Filip wychodził do mikrofonu z pagerem, a myśmy grali. Kiedyś wychodzi, a pager nie gra, bo nie ma baterii. Postanowił ratować sytuację i zaczął gwizdać ten sygnał z pagera, ku uciesze publiczności. Sytuacja śmieszyła go coraz bardziej, gwizd się urwał i... numer leżał na łopatkach. Na innym koncercie mieliśmy na scenie trochę mało miejsca. W pewnej chwili Filip dojechał z krzesłem do brzegu i poleciał do tyłu. – Chwała Bogu! Skrzypcom nic się nie stało! – usłyszeliśmy z dołu. W tym samym numerze Paweł udawał Roberta Makłowicza. Wziął rozmach patelnią i ja dostałem w głowę. Chwała Bogu, patelni nic się nie stało.

Jak reagują na występy Grupy MoCarta wasze dzieci?
– Dzieci są naszą wierną publicznością. Wspierają nas do tego stopnia, że zechciały dla nas nagrać piosenkę.

Kto z Was miał pomysł na muzyczną grupę kabaretową?
– Znaliśmy się z obozu muzycznego w Łańcucie. Tam zaprezentowaliśmy „Eine kleine Nachtmusik” Mozarta w przeróbce góralskiej. I to był początek tego, co robimy dzisiaj. Podczas studiów dowiedzieliśmy się z ogłoszenia, że telewizja Canal+ poszukuje osób, które zaprezentują muzykę klasyczną w sposób lekki i przyjemny. Filip Jaślar z Arturem Renionem poszli na spotkanie i wracając wymyślili, że to będzie kwartet.

A teraz jesteście kwartetem czy kwintetem?
– Artur, z którym graliśmy od początku, zginął w wypadku samochodowym w 2000 roku. Mimo to nadal czujemy jego obecność i tworzymy z nim kwintet. Jako człowiek był bardzo dobrą duszą, i taką jest. Wiemy, że czasem nam coś „załatwia”. Na przykład koncert z Bobby McFerrinem, wybitnym wokalistą jazzowym, który wszystkim znany jest z piosenki „Don’t worry be happy”.

Po śmierci Artura wasza działalność zawisła na włosku?
– To był duży cios. Rodzice Artura nie zgodzili się na to, byśmy przestali grać. Na dodatek jego mama znalazła w pokoju Artura na środku tablicy informacyjnej kartkę z nazwiskiem Bolka Błaszczyka i on go zastąpił w zespole.

A jak sobie poradziliście z szokiem?
– Jako katolik wiem, że śmierć to koniec cielesności, czyli robota, którym zawiaduje dusza. Nie ma sensu, by motyl płakał po kokonie. Szkoda mi jednak, że tak mało mogliśmy z nim zrobić. Pamiętam jego: „Napijmy się teraz kawy”. Oswajał w ten sposób otoczenie. To był balsam na moją pospieszalską duszę.

No to napijmy się teraz kawy

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..