Do portu na wyspie Saint Lucia zawinął nadpalony i pokryty popiołem wrak statku. Skąd przybywacie? – zapytali przerażeni ludzie. – Z piekła – odpowiedział kapitan.
Francuskie miasto Saint Pierre na karaibskiej wyspie Martynika wyglądało bardzo malowniczo. Rozłożone nad zatoką, u stóp wygasłego wulkanu Mount Pelée, cieszyło oczy bujną zielenią. To znaczy wszyscy myśleli, że to wulkan wygasły. Od dziesięcioleci w tafli wody wypełniającej jego krater odbijał się tylko błękit nieba. Aż nadszedł maj 1902 roku. Na początku miesiąca mieszkańców zaskoczył dobiegający z góry huk. Jednocześnie odczuli, że ziemia drży. Wielu z nich wspięło się na wierzchołek góry. Ze zdumieniem zauważyli, że woda w kraterze kipi jak wrzątek na herbatę. Potworne lawiny Wkrótce z krateru zaczął się wydobywać dym zmieszany z parą. Towarzyszył temu nasilający się szum. W nocy widać było, że korona góry świeci jasnym blaskiem, odbitym od wznoszących się obłoków pary. Rankiem 3 maja miasto pokryła cienka warstwa szarego popiołu. Wszystko wyglądało jak przyprószone mąką.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.